poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Pan Przedziałek połknął nuty





Cała historia skończyła się (prawie) tak: pan Przedziałek połknął nuty. Potem zakrztusił się, bo klucz wiolinowy utknął mu w gardle. I gdyby Ifigenia, łysawa papuga Primadonny, nie grzmotnęła go z całej siły w plecy, nikt nie wie, czy złapałby znowu oddech.
A teraz od samego początku:


Zwykły poranek bardzo niezwykłego dnia


To miał być zwyczajny dzień. Kolejny zwyczajny dzień w życiu Konstantego Bemola. Najpierw rano śniadanie (tosty i dwa jajka na miękko), kawa i jak zwykle próba.
Pan Bemol od dwudziestu lat grał na wiolonczeli w operowej orkiestrze. Koledzy z pracy podziwiali jego niezachwiany spokój i powtarzali, że nie ma takiej sytuacji, która mogłaby wprowadzić zamęt w poukładane życie Konstantego.
Niestety, właśnie dzisiaj rano pan Bemol obudził się z przeczuciem, że w tym dniu niekoniecznie wszystko musi pójść zgodnie z planem. Z równowagi wyprowadził go telefon siostry (poprosiła go o opiekę nad bliźniakami), mleko (wykipiało dokładnie wtedy, kiedy przypalił żelazkiem ulubione spodnie) i sznurówka, która urwała się, gdy przymierzał najelegantsze buty. Kiedy zaś zajrzał do lodówki, stwierdził, że nie ma w niej nic, co nadawałoby się na śniadanie dla dwojga głodnych dziesięciolatków.

Dwie godziny później ‒ zziajany i spocony ‒ zatrzymał się przed schodami prowadzącymi do głównego wejścia opery.
‒ Tosia! Oliwier! ‒ powiedział Konstanty. ‒ Uważajcie! Idziecie za mną i zachowujecie się tak, jakby was nie było. Dzisiaj mamy bardzo ważny dzień: za kilka godzin zaczyna się próba generalna.
Tosia spojrzała w górę i szturchnęła brata:
‒ Oli, patrz ‒ zachwycona spojrzała na budynek opery. ‒ Są i kolumny, i skrzydlaty koń, i złota kula na szczycie wieży. Robi wrażenie, co?
Oli spojrzał na siostrę z politowaniem ‒ żeby zrobić na nim wrażenie, trzeba było czegoś więcej niż skrzydlatego konia i złotej kuli.
‒ Daj spokój ‒ machnął ręką. ‒ Wujku, możemy już iść? Jestem głodny ‒ zwrócił się do Konstantego, który nerwowo szperał w swojej teczce. ‒ Przez ciebie nie zjedliśmy śniadania.
Przez ciebie... przez ciebie ‒ chciał mruknąć pan Bemol. ‒ Co za dzień! Nie dość, że generalka, to jeszcze muszę zająć się tą dwójką...
Teraz otwarł ze zniecierpliwieniem boczne wejście do opery. Przepuścił przed sobą Tosię i Oliwiera, a potem otarł pot z czoła.
‒ To będzie bardzo długi dzień ‒ mruknął i ruszył w głąb korytarza oblepionego plakatami z napisem: Kopciuszek, opera w dwóch aktach.


W bufecie


‒ Zatem tak to wygląda od środka ‒ szepnęła z zachwytem Tosia.
‒ E tam ‒ wzruszył ramionami Oli. ‒ Gadasz tak, jakbyśmy nigdy nie byli na żadnym przedstawieniu.
‒ Tak, ale nigdy z tyłu sceny.
Co ona tam wie! Opera jak opera: grubi śpiewacy, śmieszne peruki i suknie z brokatem. Wielkie halo! ‒ pomyślał, jedząc zachłannie bułkę z serem.  
Od samego początku twierdził, że nic tu absolutnie go nie interesuje. Ani hol z kryształowymi żyrandolami, ani obrotowa scena. Nie zwrócił uwagi nawet na Kopciuszka, główną bohaterkę dzisiejszego przedstawienia, która przy stoliku obok piła wodę z cytryną.
Oli był obrażony na mamę, bo nie pozwoliła mu iść dzisiaj do Szparagi, (chcieli wypróbować jego nową deskorolkę). Był obrażony również na Tośkę: w przeciwieństwie do niego ucieszyła się na wieść o tym, że mama zawiezie ich do wujka Kostka. Nie żeby Tośka nie chciała pojeździć na deskorolce Szparagi. Z niechęcią musiał przyznać, że siostra jeździ na desce lepiej od wszystkich chłopaków z podwórka. Szczerze mówiąc, jeździ nawet lepiej od niego samego, ale... Dzień wolny od szkoły, a on wylądował na próbie generalnej w operze!
 Oli spojrzał z niechęcią na Konstantego, który trzęsącymi się rękami niósł tacę z herbatą.
No pięknie! Kuzyn taty przejechał trabantem przez Afrykę. Ciotka Irena, wielbicielka wschodnich sztuk walki, chwaliła się niedawno czarnym pasem. Brat Szparagi hodował tarantule, a dziadek Marian osobiście znał wicepremiera. A on? On ugrzęzł w operze z wujkiem, który  rzępoli na wiolonczeli!
Już miał zgrzytnąć zębami z wściekłości, kiedy bufetowa Gabrysia położyła przed nimi talerz z wielkim lukrowanym pączkiem.
‒ Chociaż tyle ‒ westchnął i uśmiechnął się do Gabrysi.


Ifigenia i Primadonna


‒ Teraz cicho-sza! ‒ szepnął przejęty wujek Konstanty. ‒ Jeśli chcecie zobaczyć garderoby solistów, to macie teraz okazję. Ja muszę załatwić pewną pilną sprawę  ‒ chciał coś jeszcze powiedzieć Tosi i Olemu, ale właśnie w tym samym momencie pierwsze z brzegu drzwi otworzyły się z hukiem.
‒ Ifigenia! Ifigenia! Ptaszyno moja! ‒ krzyczał ktoś piskliwym głosem, gdy tymczasem wysoki mężczyzna w czarnym fraku wypadł na korytarz, oganiając się jak szalony od niebieskiej papugi, która próbowała usiąść mu na głowie.
‒ Ratunku! ‒ wrzasnął i zamachał rękami. ‒ Primadonno, na pomoc! ‒ rzucił się do ucieczki prosto w stronę  Konstantego, Tosi i Oliwiera.
W drzwiach stanęła pulchna śpiewaczka ubrana w aksamitny pomarańczowy szlafrok.
‒ Ifigenio! ‒ zawołała. ‒ Zostaw pana Przedziałka w spokoju, ty moje-moje-moje niewdzięczne ptaszysko! ‒ powiedziała cukierkowym głosem, a papuga zatoczyła koło i sfrunęła na wyciągniętą rękę właścicielki. ‒ Panie Przedziałek, proszę nie robić scen ‒ spojrzała na mężczyznę we fraku, który opierał się o ścianę i z trudem próbował złapać oddech. ‒ Jak można nie lubić mojej księżniczki? ‒ szepnęła czule do papugi. ‒ I o co cała awantura? O kilka drobnych zadrapań? Nawet się panu krew nie leje. Gdyby nie zaczął się pan szarpać, to Ifigenia nie próbowałaby dziobnąć pana w ucho! A co to za zbiegowisko? ‒ spojrzała uważnie na Konstantego, jakby zauważyła go dopiero w tej chwili.
‒ My... tu... przypadek... ‒ zdenerwowany Konstanty przełknął ślinę  ‒ No i że próba genaralna, i że siostra dzwoniła, żeby dzieci... i że... ‒ mamrotał prawie niesłyszalnym głosem, gdy wtem z drżących rąk wypadła mu teczka.
Wysypał się z niej plik kartek z pięciolinią zabazgraną tajemniczym  wzorem nut, półnut i kluczy wiolinowych.
‒ No co pan powie ‒ Primadonna skrzywiła się na widok Konstantego.
Czerwony jak burak wiolonczelista na czworakach zbierał rozsypane papiery. Na całe szczęście pan Przedziałek, operowy perukarz, ruszył mu z pomocą i szybko się z tym uporali.
‒ Primadonno, pora dokończyć czesanie! Królowo moja, trzeba się pospieszyć ‒  powiedział pan Przedziałek tonem pełnym uwielbienia. ‒ Już się nie mogę doczekać występu! Będzie pani gwiazdą! ‒ Na te słowa Primadonna uśmiechnęła się łaskawie. Lubiła bowiem komplementy pana Przedziałka tak jak lubiła eklerki i lody pistacjowe.
Zanim jednak weszła do swojego pokoju, jej wzrok padł na Tosię i Filipa.
 ‒ Skąd tu się wzięły dzieci? Nikt nie ma prawa wałęsać się w pobliżu mojej garderoby!
‒ To mój siostrzeniec i siostrzenica ‒ wymamrotał speszony Konstanty. ‒ Chcieli zobaczyć...
‒ Wolne żarty ‒ przerwała mu Primadonna. ‒ Pan natychmiast zabierze te... ‒ nie dokończyła, bo w jej głowie zaświtała pewna myśl. ‒ Mam świetny pomysł! ‒ klasnęła w tłuste dłonie. ‒ Jeśli już tu jesteście, to możecie zająć się Ifigenią. Czesanie nie potrwa długo, ale pilnujcie jej jak oka w głowie. Bidulka, ma uczulenie na pana Przedziałka. Na końcu korytarza jest schowek... taka graciarnia na niepotrzebne rupiecie. Możecie się tam pobawić ‒ stwierdziła, a potem zwróciła się do Ifigenii:
‒ Do zobaczenia, ptaszyno moja! ‒ pomachała jej na pożegnanie i zniknęła za drzwiami.
Za nią nerwowym krokiem podążył perukarz, który raz za razem oglądał się za siebie i otrzepywał frak z niebieskich piór.


O czym rozmyślał Ignacy Przedziałek


Przez następną godzinę pan Przedziałek miał ‒ i to dosłownie! ‒ pełne ręce roboty. Poprawiał peruki, rozczesywał loki, zaplatał warkoczyki nie tylko solistom, ale również niektórym członkom chóru i baletnicom. Tu wpiął diadem, tu tiarę, a tu łabędzie pióro.
‒ Bravo! Bravissimo! ‒ pochwalił go śpiewak o imieniu Bernardo, zachwycony swoimi zakręconymi wąsami, przez które nieco przypominał chrabąszcza.
‒ Oj tam, oj tam ‒ mruknął Ignacy, machinalnie poprawiając ufryzowany lok na czole tenora.
Nie było mu do śmiechu, ponieważ przez atak Ifigenii dostał czkawki. Przede wszystkim jednak nie potrafił zapomnieć o tym, co zauważył wśród papierów, które wysypały się Konstantemu Bemolowi przed drzwiami Primadonny.       
Tylko przez ułamek sekundy trzymał w rękach nuty napisane przez Konstantego, ale akurat tyle wystarczyło, żeby dowiedział się dwóch rzeczy. Po pierwsze, że utwór był piosenką napisaną specjalnie dla Primadonny. Po drugie zaś: była to najpiękniejsza melodia, jaką można sobie wyobrazić.
Pan Przedziałek, mimo że na co dzień pracował jako operowy perukarz i fryzjer, znał się nieco na muzyce (od czasu do czasu grywał na oboju w orkiestrze dętej).
Dobrze wiedział, że w tej piosence  była radość i obietnica szczęścia. Wiosna i złota jesień. Zapach maciejki i herbacianych róż. Słodycz tabliczki czekolady i mleczny smak karmelu. Piosenka Konstantego była lekka jak puchowa poduszka, pełna szumu wiatru i śpiewu strumieni.
Wszystko to potrafi wzruszyć serce twardsze od serca Primadonny ‒ pomyślał ze złością Przedziałek. ‒ Nigdy nie pozwolę na to, żeby Konstanty podarował jej swoją melodię ‒ westchnął na wspomnienie śpiewaczki, o którą był bardzo zazdrosny. Czasami wyobrażał sobie, że zaprosi ją na kawę do operowego bufetu. A może na wycieczkę za miasto?
Co prawda Primadonna jest niezwykle kapryśna ‒ dodał w myślach. ‒ Te jej płacze i humory... Raz zjadłaby jajko na miękko, raz jajecznicę. Potem odsyła wszystko do bufetu i trzeba biegać po mieście, gdyż życzy sobie świeżych rzodkiewek. Nie ubierze fioletowej sukni, bo fiolet ją pogrubia... Och, Primadonno ‒ westchnienie, które wydobyło się z wątłej piersi pana Przedziałka dowodziło jednak, że ani trochę nie obchodzą go fochy operowej artystki.
Ciekawe, gdzie nasz Bemolek schował teczkę z papierzyskami ‒ zastanawiał się perukarz. ‒ Nie będzie trudno dostać się na piętro orkiestry, a przecież tam Konstanty ma swoją szafkę. Cha! Cha! ‒ zaśmiał się pod nosem. ‒ Za niedługo próba generalna, nikt nie zauważy, że zniknę na kilka minut. Już ja mu pokażę! ‒ uśmiechnął się chytrze i tak mocno przypudrował perukę sopranistce Adeli, że aż oboje zaczęli kichać.


Niespodzianka


‒ No, to co robimy? ‒ zaskrzeczała Ifigenia, gdy tylko zamknęły się drzwi składzika.
Tosia i Oli oniemieli z wrażenia.
‒ Tośka, uszczypnij mnie ‒ wyszeptał chłopiec i zaraz dodał:
‒ To musi nam się śnić! Tośka, my po prostu jeszcze śpimy ‒ ucieszył się.
‒ Co robimy? Nie zamierzam powtarzać tego samego więcej razy ‒ niebieska papuga podeszła do wielkiego lustra oplecionego lampkami choinkowymi. Włączyła kabel do najbliższego gniazdka i  pokój rozświetlił się, ukazując stosy krzeseł, stare pianino i wielką trzydrzwiową szafę.
‒ Och, coś mi się wydaje, że mam zapalenie migdałów ‒ mruknęła Ifigenia, oglądając w lustrze swoje gardło.
Tośka i Oliwier nadal stali nieruchomo.
‒ Uciekamy? ‒ szepnął przerażony Oli.
‒ No co ty ‒ Tosia uszczypnęła brata w łokieć. ‒ Ifigenio! ‒ zwróciła się do papugi. ‒ Czy to możliwe, że umiesz mówić?
‒ Co w tym dziwnego? Potrafię jeszcze jeździć na rolkach i tańczyć poloneza.
‒ Czy.. Czy ‒ jąkała się dziewczynka ‒ ktoś jeszcze o tym wie?
‒ Nie, do dzisiaj nie było okazji pochwalić się moimi zdolnościami. Lubię mieszkać z Primadonną. Jest zarozumiała, ale dba o mnie i daje mi na podwieczorek kokosanki. Uwielbiam kokosanki ‒ machnęła skrzydłami kilka razy. ‒ No, ostatni raz pytam, co robimy. Przecież nie zamierzacie tu siedzieć, kiedy tam na zewnątrz dzieje się tyle ciekawych rzeczy. Jutro premiera! Zamieszanie jak się patrzy!
‒ Słuchaj! ‒ w końcu odezwał się Oli. ‒ Czy czeka nas tu jeszcze jakaś niespodzianka? Bo nie spodziewałem się spotkać gadającej papugi.
‒ Masz na myśli upiora z opery? Był, ale się zmył! ‒  zachichotała Ifigenia. ‒ Swojego czasu na strychu ukrywała się rodzina wędrownych duchów. Wyprowadzili się do Wiednia. Hej, przestańcie tak wytrzeszczać oczy! Mam plan: ja wskakuję jednemu z was na ramię i wychodzimy. Najpierw zajrzymy do bufetu, bo jestem głodna. Potem rzucimy okiem na pracownie czy co tam chcecie zobaczyć. A później pokażę wam najlepsze miejsce do oglądania przedstawienia. No, komu w drogę temu czas! ‒ zaskrzeczała papuga, wyłączając lampki choinkowe.
‒ Chwila moment ‒ powiedziała Tosia, owijając się znalezionym w szafie boa z piór. Filip postukał się po głowie, ale ona wcale nie zwróciła na to uwagi: w miękkiej masie różowych piórek czuła się jak królowa.
‒ Możemy iść ‒ pociągnęła Filipa za rękaw, a ten, chcąc czy nie chcąc, podreptał za siostrą.


Co wydarzyło się w pracowni perukarskiej


Nie mogli w to uwierzyć ‒ nikt nie zwracał na nich uwagi! Z powodu zbliżającej się próby generalnej na korytarzach panował niesłychany bałagan. Baletnice (przebrane już w stroje dwórek) poprawiały wstążki baletek. Soliści stawali się coraz bardziej nerwowi, a inspicjenci biegali z piętra na piętro i ustalali między sobą ostatnie szczegóły. Przerażony dyrektor opery ‒ zamiast uspakajać i tak niespokojnych pracowników ‒ zanosił się histerycznym chichotem i wyjadał chipsy z torebki ukrytej pod marynarką. Na dodatek orkiestra kierowała się w stronę sceny, pod którą znajdowały się miejsca dla muzyków i podest dyrygenta.
Tymczasem Tosia, Oli i Ifigenia zatrzymali się przed pracownią perukarską. Na palcach weszli do środka.
‒ Mamy szczęście! Nie ma nikogo ‒ powiedziała Tosia i rozejrzała się dookoła.
Na półkach ciągnących się wzdłuż ścian stały dziesiątki (jeśli nie setki) drewnianych głów ozdobionych perukami. Oprócz stylowych koków i warkoczy mogli podziwiać wąsy i brody wszystkich długości.       Za dwoma rzędami regałów ciągnął się długi blat. Stały na nim pudełka pełne wsuwek, tasiemek, szydełek i nożyczek.
‒ Suszarka! ‒ zaskrzeczała zachwycona Ifigenia. ‒ Znalazłam suszarkę!
Tosia i Oli popatrzyli na siebie ze zdziwieniem, ale po chwili oboje roześmiali się  na widok papugi, która kierowała ciepły strumień powietrza prosto na łysiejący czubek głowy.
Tosia ledwo co nałożyła na głowę perukę z wysoko ufryzowanymi lokami, kiedy usłyszeli charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do pracowni!
I bliźniaki, i Ifigenia w tej samej sekundzie schowali się za wysokimi krzesłami. Oli zdążył tylko przyłożyć palec do ust, gdy zza regałów dało się słyszeć nerwowe mamrotanie pana Przedziałka.
‒ Mam! Znalazłem! ‒ perukarz zaszeleścił tajemniczo papierami. ‒ Już ja pokażę temu Bemolowi! Pioseneczki pisze dla mojej Primadonny! ‒ dodał złośliwie. ‒ Melodyjki układa... ten pożal się Boże wiolonczelista! Może całą operę Bemolek dla niej napisze!
Co tu się dzieje? ‒ pomyślał Oli i wymownie spojrzał na siostrę.
Nie mam pojęcia ‒ odpowiedziała mu jej zaniepokojona mina.
‒ Przechytrzyłem go ‒ radośnie wyszeptał pan Przedziałek. ‒ Na pewno chciał jej wręczyć tę piosenkę po dzisiejszej próbie. Gdybym się tylko postarał, a na razie nie chciało mi się postarać, to sam napisałbym dla Primadonny piosenkę. Albo może wiersz? ‒ zastanowił się. ‒ Teraz muszę tylko znaleźć odpowiednie miejsce, żeby ukryć nuty... ‒ rozejrzał się po pokoju.
‒ Tego już za wiele! ‒ krzyknął Oli i wyskoczył z ukrycia. ‒ Proszę natychmiast oddać papiery wujka Konstantego!
‒ Smarkacze! ‒ wrzasnął pan Przedziałek na widok Tosi, która również opuściła kryjówkę. ‒ Nie wtrącać się! Wynocha z mojej pracowni! ‒ Otwarł drzwi. ‒ Won! ‒ chciał dodać coś jeszcze, ale akurat wtedy schowana dotąd Ifigenia ruszyła do ataku. Skrzecząc i machając skrzydłami przeleciała przez pracownię i rzuciła w  Przedziałka pudełkiem spinek.
‒ Bierzcie nuty i w nogi! ‒ zawołała do dzieci, więc Filip szybkim ruchem wyszarpnął kartki z rąk pana Przedziałka. Perukarz oganiał się od Ifigenii jak od natrętnej muchy i przez cały czas krzyczał coś na temat papug, które powinny być trzymane na uwięzi, przywiązane grubym łańcuchem do szczebli bardzo ciasnej klatki.


Biegiem przez labirynt korytarzy


‒ Teraz szybko na dół ‒ Ifigenia nacisnęła guzik windy. ‒ Musimy dostać się do magazynu rekwizytów. Tam nie ma szans nas znaleźć.
Najpierw przebiegli przez pracownię kwiaciarską i malarską. Potem w szwalni ‒ wśród bajecznie kolorowych beli materiałów ‒ Tosia przez chwilę zachwycała się niedokończoną suknią wiszącą na manekinie. Zaraz potem zostawili za sobą pokoje pełne dziwnych przedmiotów i maszyn służących do wyrobu rekwizytów. Oli chętnie rzuciłby okiem na salę, w której znajdowały się hełmy i inne nakrycia głowy, jednak Ifigenia bez przerwy powtarzała, że muszą się pospieszyć.
Kiedy w końcu znaleźli się w magazynie, Tosia i Oli stanęli jak wryci. Przez chwilę wydawało im się, że znaleźli się w składzie osobliwości zwariowanego kolekcjonera. Czego tam nie było! Perskie dywany, zamkowe schody i krużganki. Białe altany ozdobione girlandami kwiatów, weneckie gondole, marmurowe posągi i kryształowe dwumetrowe żyrandole. Zaś obok schodów prowadzących na galerię można było podziwiać złotą karocę, którą Śpiąca Królewna jechała do ślubu.
‒ Biegiem na górę! ‒ powiedziała Ifigenia, poganiając przed sobą dzieci.  ‒ Za tymi drzwiami są magazyny kostiumów ‒ dodała, gdy tylko stanęli na szczycie schodów. ‒ Tam zobaczycie...
‒ Nic nie zobaczycie! Nigdzie nie pójdziecie! ‒ krzyknął zza ich pleców pan Przedziałek, pojawiając się nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak.
Zarzucił tiulową zasłonę na Ifigenię, a potem  popchnął i ją, i bliźniaki do kolejnego pomieszczenia, szybko zatrzaskując za nimi drzwi. Zaśmiał się chytrze, gdy przekręcał klucz w zamku i nie robił sobie nic z oburzonych krzyków dzieci i walenia pięściami w ściany.
‒ Nikt was tu nie znajdzie. Kostiumy na próbę są już dawno w garderobach. Nikomu nie przyjdzie do głowy szwędać się po magazynach. Nie trzeba było wsadzać nos w nie wasze sprawy ‒ dodał na końcu, po czym rzucił klucz wysoko w górę. Ten wylądował na szczycie kolumny jakiejś egipskiej świątyni.
‒ No, sprawa załatwiona ‒ zatarł ręce i zbiegł ze schodów.


Dziwne przeczucia Konstantego Bemola


Konstanty poprawił sztywny, wykrochmalony kołnierzyk i rozsiadł się na krześle. Przed sobą miał pulpit z nutami, a obok wiolonczelę. Do próby generalnej zostało pół godziny, ale on ‒ jak zawsze ‒ wolał wcześnie zająć swoje miejsce.
Nagle podrapał się po głowie i podskoczył tknięty przeczuciem, że o czymś jednak zapominał.
Nie uczesałem się? Przejechał ręką po starannie ułożonych rzadkich włosach... Nie, to nie to. Nie wypastowałem butów? Spojrzał w dół i zadowolony zauważył błyszczące od pasty czubki trzewików. Hm... O co chodzi? Chusteczki do nosa są. Nuty są. Zapasowe struny, smyczek... Wszystko mam. O czym mogłem zapomnieć? ‒ pomyślał i w tym samym momencie przerażony krzyknął:
‒ Tosia! Oli!
Nie zważał na zdziwione spojrzenia pozostałych muzyków ‒ ruszył pędem, potykając się o krzesła i przewracając stojaki z nutami.
‒ Przepraszam... najmocniej przepraszam ‒ mamrotał.
 Najpierw obiegł dookoła scenę, potem zajrzał za kulisy.
‒ Przecież się umówiliśmy, że przypilnują Ifigenii. Potem mieli przyjść na widownię wystarczająco wcześnie, żeby zobaczyć ostatnie przygotowania do próby generalnej.
Konstanty Bemol sprawdzał piętro za piętrem, garderobę za garderobą. Wpadł nawet do bufetu, ale Gabrysia zapewniła go, że od dawna nie widziała tu ani Tosi, ani Oliwiera.
Zrozpaczony Konstanty spojrzał na zegarek. Wydawało mu się, że wskazówki pędzą coraz szybciej!
‒ Gdzie są dzieci? ‒ powtarzał, torując sobie drogę wśród chóru zmierzającego w stronę sceny. Wszyscy śpiewacy spoglądali zdziwieni na zasapanego wiolonczelistę, który pędził w stronę windy.
‒ Może namówili kogoś, żeby im pokazał rekwizytornię ‒ szepnął z nadzieją.
Wróciwszy na parter zderzył się nosem w nos z panem Przedziałkiem, pogwizdującym głośno i radośnie.
‒ Panie Ignacy, widział pan może Tosię i Oliwiera? Taka szczupła blondyneczka i piegowaty rudzielec? ‒ zapytał Konstanty.
‒ Nic nie wiem! Nie mam pojęcia! Jestem zajęty! Proszę mnie zostawić w spokoju! Nie mam z tym nic wspólnego! ‒ wykrzyczał jednym tchem perukarz. Ruszył w kierunku garderoby Primadonny, która z całą pewnością potrzebowała jego przedziałkowatej pomocy. Przez piosenkę Bemola i wstrętną bandę wstrętnych dzieciaków zupełnie zapomniał o swoich obowiązkach.
‒ Primadonno! Przybywam! ‒ zawołał na cały głos a pusty korytarz odpowiedział mu echem. ‒ Na pewno zwichrzyłaś sobie grzywkę i tylko ja, tylko ja mogę ci pomóc!


 Wiolonczelista na drabinie


Tymczasem Konstanty dotarł biegiem aż do magazynów rekwizytorni. Resztką sił przedarł się przez labirynt operowych dekoracji i właśnie doszedł do złotej karocy, kiedy  usłyszał dochodzące gdzieś z góry wyraźne stukanie. Ktoś łomotał w drzwi znajdujące się na galerii.
‒ Tosia?! Filip?! ‒ krzyknął.
‒ Wujku! To my! Wypuść nas! ‒ odpowiedział mu stłumiony głos dzieci.
‒ Jakim cudem tam się znaleźliście?
‒ Pan Przedziałek nas zamknął! Ukradł twoją piosenkę! Zabraliśmy ją i uciekliśmy! Ifigenia jest z nami! Wujku, wyciągnij nas stąd! ‒ krzyczeli na przemian, tak że trudno było cokolwiek zrozumieć.
‒ Gdzie jest klucz? ‒ zawołał, wbiegając na górę. Przyłożył ucho do drzwi.
‒ Nie mamy pojęcia! Pewnie Przedziałek zabrał go ze sobą.
Konstanty Bemol stanął przy balustradzie.
To koniec! ‒ pomyślał. ‒ Spóźnię się na próbę i wyrzucą mnie z orkiestry... Na dodatek dzieci uwięzione, piosenkę zabrał ten... ten... ‒ właśnie szukał obraźliwego słowa, którym mógłby opisać pana Przedziałka, gdy jego wzrok padł na egipską kolumnę. Na jej szczycie ‒ doskonale widocznym z wysokości balkonu galerii ‒  błyszczał srebrny klucz.
‒ Znalazłem! ‒ wrzasnął. ‒ Znalazłem klucz! Jesteśmy uratowani!
Zbiegł po schodach i wtedy zorientował się, że ucieszył się trochę za szybko.
‒ Muszę go jakoś stamtąd ściągnąć ‒ Stanął pod czterometrową kolumną w piaskowym kolorze. ‒ Za wysoko, nie dosięgnę nawet najdłuższym kijem ‒ kombinował. ‒ Drabina... Tu gdzieś musi być drabina. Poczekajcie chwilę! ‒ krzyknął do uwięzionych dzieci.
Chwilę później pchał przed sobą ogromny podest na kółkach, który znalazł w kącie pomieszczenia. Po prawej stronie podestu przymocowana była metalowa drabinka.
Pan Bemol spojrzał w górę i westchnął. W swoim spokojnym życiu nie miał wielu okazji wdrapywać się na podesty. Z zaciśniętymi zębami wspiął się na pierwszy szczebel, po czym zatrzymał się i zrobił kilka głębokich wdechów.
Konstanty pomyślał, że od zawsze bał się psów, pająków i trujących węży. Nie przepadał za lataniem samolotem i ciemnymi, małymi pomieszczeniami. Ze wszystkich rzeczy jednak najbardziej lękał się wysokości. Teraz ‒ zdenerwowany do granic możliwości ‒ dzielnie podźwignął się o następne dwa stopnie.
Nie dam rady ‒ chciał zawołać do dzieci, ale przyszło mu do głowy, że Tosia i Oli czekają na niego. Może nie był najodważniejszym wujkiem na świecie, może mógł zabierać bliźniaki do kina a nie na koncerty duetu kobziarzy. Jedno jednak wiedział na pewno: nie może ich tutaj zostawić. Pokonywał szczebel za szczeblem i rozmyślał o sympatycznej kartce znad morza, którą dostał niedawno od Tosi i Filipa.
Trzeba przyznać ‒ stwierdził w myślach ‒ że nigdy nie zbili u mnie żadnego wazonu. Nie dręczą kota i nie zamęczają mnie prośbami, żebym kupił większy telewizor. Nawet ostatnio ‒ przypomniał sobie ‒ Tosia zjadła ciasto z zakalcem, które upiekłem. A w czerwcu zaproponowałem im spacer i żadne z nich nie odmówiło!
‒ Wujku! Gdzie jesteś? ‒ usłyszał.
‒ Jeszcze ... trochę... ‒ stęknął i... Jest! Drżącą ze zmęczenia ręką  chwycił klucz.
Nie minęła nawet minuta i już otwierał drzwi na galerii.
‒ Tosia! Oli! Ifigenia? ‒ zdziwił się na widok papugi.
Dzieci jednak nie dały mu dojść do słowa: skoczyły w jego stronę i przytuliły się do niego, Konstantego Bemola, który ‒ aby ukryć wzruszenie ‒ chrząknął kilka razy i zamrugał oczami.
‒ Tak się cieszę, że po nas przyszedłeś ‒ szepnęła dziewczynka, ściskając wujka jeszcze mocniej.
Konstanty nie mógł więc zrobić już nic innego: objął Tosię i Olego, a potem wszyscy ‒ podskakując i krzycząc z radości ‒ tanecznym krokiem skierowali się do wyjścia.
Wiolonczelista nie zdziwił się nawet, kiedy Ifigenia sfrunęła na jego ramię i zawołała:
‒ A teraz wracamy! Jeśli Primadonna zauważyła, że mnie nie ma, to pewnie wpadła w histerię i trzeba będzie odwołać przedstawienie.


 Pan Przedziałek połknął nuty


‒ Ifigenio! Gdzie jesteś, ptaszyno moja? ‒ Primadonna ubrana w suknię Macochy Kopciuszka miotała się po zatłoczonej scenie. Tylko kilka minut dzieliło wszystkich od rozpoczęcia próby generalnej.
‒ Primadonno, królowo moja ‒ szeptał uspakajająco pan Przedziałek, chodząc za nią w krok w krok. Za perukarzem dreptał blady ze strachu dyrektor, a za dyrektorem jego asystentka.
‒ Odwołuję próbę! Odwołuję przedstawienie! ‒ zanosiła się szlochem Primadonna. ‒ Gdzie jest Ifigenia? Czekam w garderobie ‒ cisza. Na korytarzu ‒ nic. W składziku pustki, w bufecie nie ma nikogo. Idę jej szukać ‒ załkała ‒ oddaję rolę! Niech wam moje arie zaśpiewają garderobiane! ‒ krzyknęła ze złością i zrzuciła z pleców purpurowy płaszcz.
Dokładnie wtedy na scenę wbiegły zdyszane dzieci i Konstanty. Nad nimi frunęła Ifigenia, dla niepoznaki wydająca z siebie tylko dziwne gwizdy i skrzeczenia.
‒ O moje biedne zaginione maleństwo ‒ Śpiewaczka wyciągnęła rękę, na której usiadła papuga.
Westchnienie ulgi wydobyło się z piersi dyrektora, asystentki, scenografa, inspicjentów, solistów, chóru operowego, baletu i dwudziestu garderobianych, ukrytych za kulisami sceny.
‒ Gdzie się podziewaliście? ‒ zapytała Primadonna, a dyrygent wychylił głowę spod sceny, gdzie znajdowała się już cała orkiestra:
‒ Panie Konstanty! Dlaczego nie siedzi pan na swoim miejscu? Za pięć minut zaczynamy ‒ pomachał groźnie batutą.
I wtedy dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie: czerwony ze zmęczenia Konstanty skierował dzieci w stronę widowni, a Filip wyciągnął z kieszeni kartki z piosenką wujka.
‒ Zapomniałem ci oddać ‒ powiedział.
Tego trzeba było panu Przedziałkowi! Gwałtownym ruchem wyrwał nuty z rąk chłopca i rzucił się do ucieczki. Obiegł stoły i kufry ustawione na scenie i już miał zniknąć za drewnianą dekoracją udającą ściany pałacu, gdy... zderzył się z Konstantym Bemolem, który powiedział zdecydowanym głosem:
‒ To moja piosenka. Oddaj ją natychmiast.
‒ Nigdy! ‒ zakrzyknął pan Przedziałek.
Konstanty spróbował wyszarpać kartki, ale perukarz nie chciał ich wypuścić za żadną cenę. Walka ta pewnie skończyłaby się podarciem nut, gdyby nagle nie zaczęły dziać się dziwne rzeczy.            
Wydrukowane na papierze pięciolinie zadrżały, a nuty zaczęły spadać na ziemię jedna za drugą. Pan Przedziałek rzucił się na deski sceny i ‒ zupełnie nie wiadomo czemu ‒ zaczął wpychać sobie nuty do ust, jakby to były czekoladki albo marcepanowe ciastka.
To właśnie wtedy zakrztusił się kluczem wiolinowym. I gdyby Ifigenia, łysawa papuga Primadonny, nie grzmotnęła go z całej siły w plecy, nikt nie wie, czy złapałby znowu oddech.
No, ale tę część historii akurat już znacie.


Jak to się skończyło


Mimo wszystko próba generalna opery wypadła znakomicie. Primadonna w roli wstrętnej macochy olśniewała. Konstanty Bemol ‒ nie zważając na pomiętą koszulę ‒ grał na wiolonczeli najpiękniej jak umiał, a Tosia i Oli (z Ifigenią na kolanach) burzliwie oklaskiwali wujka.
Tylko pan Ignacy Przedziałek, do niedawna operowy perukarz, nie miał okazji zobaczyć przedstawienia. Leżał samotnie w szpitalu, bo zjedzenie dwóch kilogramów nut nie wyszło mu na dobre.
Konstanty Bemol miał okazję wykonać swoją piosenką w czasie przyjęcia wydanego po premierze Kopciuszka.
‒ Co za wspaniała melodia! Jakie brzmienie! ‒ zachwycała się Primadonna, która pierwsza podbiegła do Konstantego z gratulacjami.
Jednak on,  uprzejmie ukłoniwszy się śpiewaczce, podszedł do roześmianej bufetowej Gabrysi.
‒ Jutro zabieram Tosię i Olego do zoo, może pani... ‒ zaczął.
Jednak nic więcej nie można było usłyszeć wśród rozmów i pokrzykiwań reszty gości.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz