Cała historia skończyła się (prawie) tak: pan
Przedziałek połknął nuty. Potem zakrztusił się, bo klucz wiolinowy utknął mu w
gardle. I gdyby Ifigenia, łysawa papuga Primadonny, nie grzmotnęła go z całej siły
w plecy, nikt nie wie, czy złapałby znowu oddech.
A teraz od samego początku:
Zwykły poranek bardzo niezwykłego dnia
To miał być zwyczajny dzień. Kolejny zwyczajny
dzień w życiu Konstantego Bemola. Najpierw rano śniadanie (tosty i dwa jajka na
miękko), kawa i jak zwykle próba.
Pan Bemol od dwudziestu lat grał na
wiolonczeli w operowej orkiestrze. Koledzy z pracy podziwiali jego niezachwiany
spokój i powtarzali, że nie ma takiej sytuacji, która mogłaby wprowadzić zamęt
w poukładane życie Konstantego.
Niestety, właśnie dzisiaj rano pan Bemol obudził
się z przeczuciem, że w tym dniu niekoniecznie wszystko musi pójść zgodnie z
planem. Z równowagi wyprowadził go telefon siostry (poprosiła go o opiekę nad
bliźniakami), mleko (wykipiało dokładnie wtedy, kiedy przypalił żelazkiem
ulubione spodnie) i sznurówka, która urwała się, gdy przymierzał najelegantsze
buty. Kiedy zaś zajrzał do lodówki, stwierdził, że nie ma w niej nic, co
nadawałoby się na śniadanie dla dwojga głodnych dziesięciolatków.
Dwie godziny później ‒ zziajany i spocony ‒
zatrzymał się przed schodami prowadzącymi do głównego wejścia opery.
‒ Tosia! Oliwier! ‒ powiedział Konstanty. ‒
Uważajcie! Idziecie za mną i zachowujecie się tak, jakby was nie było. Dzisiaj
mamy bardzo ważny dzień: za kilka godzin zaczyna się próba generalna.
Tosia spojrzała w górę i szturchnęła brata:
‒ Oli, patrz ‒ zachwycona spojrzała na
budynek opery. ‒ Są i kolumny, i skrzydlaty koń, i złota kula na szczycie
wieży. Robi wrażenie, co?
Oli spojrzał na siostrę z politowaniem ‒ żeby
zrobić na nim wrażenie, trzeba było czegoś więcej niż skrzydlatego konia i
złotej kuli.
‒ Daj spokój ‒ machnął ręką. ‒ Wujku, możemy
już iść? Jestem głodny ‒ zwrócił się do Konstantego, który nerwowo szperał w
swojej teczce. ‒ Przez ciebie nie zjedliśmy śniadania.
Przez ciebie... przez ciebie ‒ chciał mruknąć
pan Bemol. ‒ Co za dzień! Nie dość, że generalka, to jeszcze muszę zająć się tą
dwójką...
Teraz otwarł ze zniecierpliwieniem boczne
wejście do opery. Przepuścił przed sobą Tosię i Oliwiera, a potem otarł pot z
czoła.
‒ To będzie bardzo długi dzień ‒ mruknął i
ruszył w głąb korytarza oblepionego plakatami z napisem: Kopciuszek, opera w dwóch aktach.
W bufecie
‒ Zatem tak to wygląda od środka ‒ szepnęła z
zachwytem Tosia.
‒ E tam ‒ wzruszył ramionami Oli. ‒ Gadasz
tak, jakbyśmy nigdy nie byli na żadnym przedstawieniu.
‒ Tak, ale nigdy z tyłu sceny.
Co ona tam wie! Opera jak opera: grubi
śpiewacy, śmieszne peruki i suknie z brokatem. Wielkie halo! ‒ pomyślał, jedząc
zachłannie bułkę z serem.
Od samego początku twierdził, że nic tu
absolutnie go nie interesuje. Ani hol z kryształowymi żyrandolami, ani obrotowa
scena. Nie zwrócił uwagi nawet na Kopciuszka, główną bohaterkę dzisiejszego
przedstawienia, która przy stoliku obok piła wodę z cytryną.
Oli był obrażony na mamę, bo nie pozwoliła mu
iść dzisiaj do Szparagi, (chcieli wypróbować jego nową deskorolkę). Był
obrażony również na Tośkę: w przeciwieństwie do niego ucieszyła się na wieść o
tym, że mama zawiezie ich do wujka Kostka. Nie żeby Tośka nie chciała pojeździć
na deskorolce Szparagi. Z niechęcią musiał przyznać, że siostra jeździ na desce
lepiej od wszystkich chłopaków z podwórka. Szczerze mówiąc, jeździ nawet lepiej
od niego samego, ale... Dzień wolny od szkoły, a on wylądował na próbie
generalnej w operze!
Oli spojrzał
z niechęcią na Konstantego, który trzęsącymi się rękami niósł tacę z herbatą.
No pięknie! Kuzyn taty przejechał trabantem
przez Afrykę. Ciotka Irena, wielbicielka wschodnich sztuk walki, chwaliła się
niedawno czarnym pasem. Brat Szparagi hodował tarantule, a dziadek Marian osobiście
znał wicepremiera. A on? On ugrzęzł w operze z wujkiem, który rzępoli na wiolonczeli!
Już miał zgrzytnąć zębami z wściekłości,
kiedy bufetowa Gabrysia położyła przed nimi talerz z wielkim lukrowanym
pączkiem.
‒ Chociaż tyle ‒ westchnął i uśmiechnął się
do Gabrysi.
Ifigenia i Primadonna
‒ Teraz cicho-sza! ‒ szepnął przejęty wujek
Konstanty. ‒ Jeśli chcecie zobaczyć garderoby solistów, to macie teraz okazję.
Ja muszę załatwić pewną pilną sprawę ‒
chciał coś jeszcze powiedzieć Tosi i Olemu, ale właśnie w tym samym momencie
pierwsze z brzegu drzwi otworzyły się z hukiem.
‒ Ifigenia! Ifigenia! Ptaszyno moja! ‒
krzyczał ktoś piskliwym głosem, gdy tymczasem wysoki mężczyzna w czarnym fraku
wypadł na korytarz, oganiając się jak szalony od niebieskiej papugi, która
próbowała usiąść mu na głowie.
‒ Ratunku! ‒ wrzasnął i zamachał rękami. ‒
Primadonno, na pomoc! ‒ rzucił się do ucieczki prosto w stronę Konstantego, Tosi i Oliwiera.
W drzwiach stanęła pulchna śpiewaczka ubrana
w aksamitny pomarańczowy szlafrok.
‒ Ifigenio! ‒ zawołała. ‒ Zostaw pana Przedziałka
w spokoju, ty moje-moje-moje niewdzięczne ptaszysko! ‒ powiedziała cukierkowym
głosem, a papuga zatoczyła koło i sfrunęła na wyciągniętą rękę właścicielki. ‒
Panie Przedziałek, proszę nie robić scen ‒ spojrzała na mężczyznę we fraku, który
opierał się o ścianę i z trudem próbował złapać oddech. ‒ Jak można nie lubić
mojej księżniczki? ‒ szepnęła czule do papugi. ‒ I o co cała awantura? O kilka
drobnych zadrapań? Nawet się panu krew nie leje. Gdyby nie zaczął się pan
szarpać, to Ifigenia nie próbowałaby dziobnąć pana w ucho! A co to za
zbiegowisko? ‒ spojrzała uważnie na Konstantego, jakby zauważyła go dopiero w
tej chwili.
‒ My... tu... przypadek... ‒ zdenerwowany
Konstanty przełknął ślinę ‒ No i że
próba genaralna, i że siostra dzwoniła, żeby dzieci... i że... ‒ mamrotał prawie
niesłyszalnym głosem, gdy wtem z drżących rąk wypadła mu teczka.
Wysypał się z niej plik kartek z pięciolinią
zabazgraną tajemniczym wzorem nut,
półnut i kluczy wiolinowych.
‒ No co pan powie ‒ Primadonna skrzywiła się
na widok Konstantego.
Czerwony jak burak wiolonczelista na
czworakach zbierał rozsypane papiery. Na całe szczęście pan Przedziałek,
operowy perukarz, ruszył mu z pomocą i szybko się z tym uporali.
‒ Primadonno, pora dokończyć czesanie! Królowo
moja, trzeba się pospieszyć ‒ powiedział
pan Przedziałek tonem pełnym uwielbienia. ‒ Już się nie mogę doczekać występu!
Będzie pani gwiazdą! ‒ Na te słowa Primadonna uśmiechnęła się łaskawie. Lubiła
bowiem komplementy pana Przedziałka tak jak lubiła eklerki i lody pistacjowe.
Zanim jednak weszła do swojego pokoju, jej
wzrok padł na Tosię i Filipa.
‒ Skąd
tu się wzięły dzieci? Nikt nie ma prawa wałęsać się w pobliżu mojej garderoby!
‒ To mój siostrzeniec i siostrzenica ‒
wymamrotał speszony Konstanty. ‒ Chcieli zobaczyć...
‒ Wolne żarty ‒ przerwała mu Primadonna. ‒
Pan natychmiast zabierze te... ‒ nie dokończyła, bo w jej głowie zaświtała
pewna myśl. ‒ Mam świetny pomysł! ‒ klasnęła w tłuste dłonie. ‒ Jeśli już tu
jesteście, to możecie zająć się Ifigenią. Czesanie nie potrwa długo, ale
pilnujcie jej jak oka w głowie. Bidulka, ma uczulenie na pana Przedziałka. Na końcu
korytarza jest schowek... taka graciarnia na niepotrzebne rupiecie. Możecie się
tam pobawić ‒ stwierdziła, a potem zwróciła się do Ifigenii:
‒ Do zobaczenia, ptaszyno moja! ‒ pomachała
jej na pożegnanie i zniknęła za drzwiami.
Za nią nerwowym krokiem podążył perukarz,
który raz za razem oglądał się za siebie i otrzepywał frak z niebieskich piór.
O czym rozmyślał Ignacy Przedziałek
Przez następną godzinę pan Przedziałek miał ‒
i to dosłownie! ‒ pełne ręce roboty. Poprawiał peruki, rozczesywał loki, zaplatał
warkoczyki nie tylko solistom, ale również niektórym członkom chóru i
baletnicom. Tu wpiął diadem, tu tiarę, a tu łabędzie pióro.
‒ Bravo! Bravissimo! ‒ pochwalił go śpiewak o
imieniu Bernardo, zachwycony swoimi zakręconymi wąsami, przez które nieco
przypominał chrabąszcza.
‒ Oj tam, oj tam ‒ mruknął Ignacy,
machinalnie poprawiając ufryzowany lok na czole tenora.
Nie było mu do śmiechu, ponieważ przez atak
Ifigenii dostał czkawki. Przede wszystkim jednak nie potrafił zapomnieć o tym,
co zauważył wśród papierów, które wysypały się Konstantemu Bemolowi przed
drzwiami Primadonny.
Tylko przez ułamek sekundy trzymał w rękach
nuty napisane przez Konstantego, ale akurat tyle wystarczyło, żeby dowiedział
się dwóch rzeczy. Po pierwsze, że utwór był piosenką napisaną specjalnie dla
Primadonny. Po drugie zaś: była to najpiękniejsza melodia, jaką można sobie
wyobrazić.
Pan Przedziałek, mimo że na co dzień pracował
jako operowy perukarz i fryzjer, znał się nieco na muzyce (od czasu do czasu
grywał na oboju w orkiestrze dętej).
Dobrze wiedział, że w tej piosence była radość i obietnica szczęścia. Wiosna i
złota jesień. Zapach maciejki i herbacianych róż. Słodycz tabliczki czekolady i
mleczny smak karmelu. Piosenka Konstantego była lekka jak puchowa poduszka,
pełna szumu wiatru i śpiewu strumieni.
Wszystko to potrafi wzruszyć serce twardsze
od serca Primadonny ‒ pomyślał ze złością Przedziałek. ‒ Nigdy nie pozwolę na
to, żeby Konstanty podarował jej swoją melodię ‒ westchnął na wspomnienie śpiewaczki,
o którą był bardzo zazdrosny. Czasami wyobrażał sobie, że zaprosi ją na kawę do
operowego bufetu. A może na wycieczkę za miasto?
Co prawda Primadonna jest niezwykle kapryśna
‒ dodał w myślach. ‒ Te jej płacze i humory... Raz zjadłaby jajko na miękko,
raz jajecznicę. Potem odsyła wszystko do bufetu i trzeba biegać po mieście,
gdyż życzy sobie świeżych rzodkiewek. Nie ubierze fioletowej sukni, bo fiolet
ją pogrubia... Och, Primadonno ‒ westchnienie, które wydobyło się z wątłej
piersi pana Przedziałka dowodziło jednak, że ani trochę nie obchodzą go fochy
operowej artystki.
Ciekawe, gdzie nasz Bemolek schował teczkę z
papierzyskami ‒ zastanawiał się perukarz. ‒ Nie będzie trudno dostać się na
piętro orkiestry, a przecież tam Konstanty ma swoją szafkę. Cha! Cha! ‒ zaśmiał
się pod nosem. ‒ Za niedługo próba generalna, nikt nie zauważy, że zniknę na
kilka minut. Już ja mu pokażę! ‒ uśmiechnął się chytrze i tak mocno
przypudrował perukę sopranistce Adeli, że aż oboje zaczęli kichać.
Niespodzianka
‒ No, to co robimy? ‒ zaskrzeczała Ifigenia,
gdy tylko zamknęły się drzwi składzika.
Tosia i Oli oniemieli z wrażenia.
‒ Tośka, uszczypnij mnie ‒ wyszeptał chłopiec
i zaraz dodał:
‒ To musi nam się śnić! Tośka, my po prostu
jeszcze śpimy ‒ ucieszył się.
‒ Co robimy? Nie zamierzam powtarzać tego
samego więcej razy ‒ niebieska papuga podeszła do wielkiego lustra oplecionego lampkami
choinkowymi. Włączyła kabel do najbliższego gniazdka i pokój rozświetlił się, ukazując stosy
krzeseł, stare pianino i wielką trzydrzwiową szafę.
‒ Och, coś mi się wydaje, że mam zapalenie
migdałów ‒ mruknęła Ifigenia, oglądając w lustrze swoje gardło.
Tośka i Oliwier nadal stali nieruchomo.
‒ Uciekamy? ‒ szepnął przerażony Oli.
‒ No co ty ‒ Tosia uszczypnęła brata w
łokieć. ‒ Ifigenio! ‒ zwróciła się do papugi. ‒ Czy to możliwe, że umiesz
mówić?
‒ Co w tym dziwnego? Potrafię jeszcze jeździć
na rolkach i tańczyć poloneza.
‒ Czy.. Czy ‒ jąkała się dziewczynka ‒ ktoś
jeszcze o tym wie?
‒ Nie, do dzisiaj nie było okazji pochwalić
się moimi zdolnościami. Lubię mieszkać z Primadonną. Jest zarozumiała, ale dba
o mnie i daje mi na podwieczorek kokosanki. Uwielbiam kokosanki ‒ machnęła
skrzydłami kilka razy. ‒ No, ostatni raz pytam, co robimy. Przecież nie
zamierzacie tu siedzieć, kiedy tam na zewnątrz dzieje się tyle ciekawych
rzeczy. Jutro premiera! Zamieszanie jak się patrzy!
‒ Słuchaj! ‒ w końcu odezwał się Oli. ‒ Czy
czeka nas tu jeszcze jakaś niespodzianka? Bo nie spodziewałem się spotkać
gadającej papugi.
‒ Masz na myśli upiora z opery? Był, ale się
zmył! ‒ zachichotała Ifigenia. ‒ Swojego
czasu na strychu ukrywała się rodzina wędrownych duchów. Wyprowadzili się do
Wiednia. Hej, przestańcie tak wytrzeszczać oczy! Mam plan: ja wskakuję jednemu
z was na ramię i wychodzimy. Najpierw zajrzymy do bufetu, bo jestem głodna. Potem
rzucimy okiem na pracownie czy co tam chcecie zobaczyć. A później pokażę wam
najlepsze miejsce do oglądania przedstawienia. No, komu w drogę temu czas! ‒
zaskrzeczała papuga, wyłączając lampki choinkowe.
‒ Chwila moment ‒ powiedziała Tosia, owijając
się znalezionym w szafie boa z piór. Filip postukał się po głowie, ale ona
wcale nie zwróciła na to uwagi: w miękkiej masie różowych piórek czuła się jak
królowa.
‒ Możemy iść ‒ pociągnęła Filipa za rękaw, a
ten, chcąc czy nie chcąc, podreptał za siostrą.
Co wydarzyło się w pracowni perukarskiej
Nie mogli w to uwierzyć ‒ nikt nie zwracał na
nich uwagi! Z powodu zbliżającej się próby generalnej na korytarzach panował
niesłychany bałagan. Baletnice (przebrane już w stroje dwórek) poprawiały
wstążki baletek. Soliści stawali się coraz bardziej nerwowi, a inspicjenci
biegali z piętra na piętro i ustalali między sobą ostatnie szczegóły.
Przerażony dyrektor opery ‒ zamiast uspakajać i tak niespokojnych pracowników ‒
zanosił się histerycznym chichotem i wyjadał chipsy z torebki ukrytej pod
marynarką. Na dodatek orkiestra kierowała się w stronę sceny, pod którą znajdowały
się miejsca dla muzyków i podest dyrygenta.
Tymczasem Tosia, Oli i Ifigenia zatrzymali
się przed pracownią perukarską. Na palcach weszli do środka.
‒ Mamy szczęście! Nie ma nikogo ‒ powiedziała
Tosia i rozejrzała się dookoła.
Na półkach ciągnących się wzdłuż ścian stały
dziesiątki (jeśli nie setki) drewnianych głów ozdobionych perukami. Oprócz
stylowych koków i warkoczy mogli podziwiać wąsy i brody wszystkich długości. Za dwoma rzędami regałów ciągnął się długi
blat. Stały na nim pudełka pełne wsuwek, tasiemek, szydełek i nożyczek.
‒ Suszarka! ‒ zaskrzeczała zachwycona
Ifigenia. ‒ Znalazłam suszarkę!
Tosia i Oli popatrzyli na siebie ze
zdziwieniem, ale po chwili oboje roześmiali się
na widok papugi, która kierowała ciepły strumień powietrza prosto na
łysiejący czubek głowy.
Tosia ledwo co nałożyła na głowę perukę z
wysoko ufryzowanymi lokami, kiedy usłyszeli charakterystyczny dźwięk
otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do pracowni!
I bliźniaki, i Ifigenia w tej samej sekundzie
schowali się za wysokimi krzesłami. Oli zdążył tylko przyłożyć palec do ust,
gdy zza regałów dało się słyszeć nerwowe mamrotanie pana Przedziałka.
‒ Mam! Znalazłem! ‒ perukarz zaszeleścił
tajemniczo papierami. ‒ Już ja pokażę temu Bemolowi! Pioseneczki pisze dla
mojej Primadonny! ‒ dodał złośliwie. ‒ Melodyjki układa... ten pożal się Boże
wiolonczelista! Może całą operę Bemolek dla niej napisze!
Co tu się dzieje? ‒ pomyślał Oli i wymownie
spojrzał na siostrę.
Nie mam pojęcia ‒ odpowiedziała mu jej
zaniepokojona mina.
‒ Przechytrzyłem go ‒ radośnie wyszeptał pan
Przedziałek. ‒ Na pewno chciał jej wręczyć tę piosenkę po dzisiejszej próbie.
Gdybym się tylko postarał, a na razie nie chciało mi się postarać, to sam
napisałbym dla Primadonny piosenkę. Albo może wiersz? ‒ zastanowił się. ‒ Teraz
muszę tylko znaleźć odpowiednie miejsce, żeby ukryć nuty... ‒ rozejrzał się po
pokoju.
‒ Tego już za wiele! ‒ krzyknął Oli i
wyskoczył z ukrycia. ‒ Proszę natychmiast oddać papiery wujka Konstantego!
‒ Smarkacze! ‒ wrzasnął pan Przedziałek na
widok Tosi, która również opuściła kryjówkę. ‒ Nie wtrącać się! Wynocha z mojej
pracowni! ‒ Otwarł drzwi. ‒ Won! ‒ chciał dodać coś jeszcze, ale akurat wtedy
schowana dotąd Ifigenia ruszyła do ataku. Skrzecząc i machając skrzydłami
przeleciała przez pracownię i rzuciła w
Przedziałka pudełkiem spinek.
‒ Bierzcie nuty i w nogi! ‒ zawołała do
dzieci, więc Filip szybkim ruchem wyszarpnął kartki z rąk pana Przedziałka.
Perukarz oganiał się od Ifigenii jak od natrętnej muchy i przez cały czas krzyczał
coś na temat papug, które powinny być trzymane na uwięzi, przywiązane grubym łańcuchem
do szczebli bardzo ciasnej klatki.
Biegiem przez labirynt korytarzy
‒ Teraz szybko na dół ‒ Ifigenia nacisnęła
guzik windy. ‒ Musimy dostać się do magazynu rekwizytów. Tam nie ma szans nas
znaleźć.
Najpierw przebiegli przez pracownię
kwiaciarską i malarską. Potem w szwalni ‒ wśród bajecznie kolorowych beli materiałów
‒ Tosia przez chwilę zachwycała się niedokończoną suknią wiszącą na manekinie.
Zaraz potem zostawili za sobą pokoje pełne dziwnych przedmiotów i maszyn służących
do wyrobu rekwizytów. Oli chętnie rzuciłby okiem na salę, w której znajdowały
się hełmy i inne nakrycia głowy, jednak Ifigenia bez przerwy powtarzała, że
muszą się pospieszyć.
Kiedy w końcu znaleźli się w magazynie, Tosia
i Oli stanęli jak wryci. Przez chwilę wydawało im się, że znaleźli się w
składzie osobliwości zwariowanego kolekcjonera. Czego tam nie było! Perskie
dywany, zamkowe schody i krużganki. Białe altany ozdobione girlandami kwiatów,
weneckie gondole, marmurowe posągi i kryształowe dwumetrowe żyrandole. Zaś obok
schodów prowadzących na galerię można było podziwiać złotą karocę, którą Śpiąca
Królewna jechała do ślubu.
‒ Biegiem na górę! ‒ powiedziała Ifigenia,
poganiając przed sobą dzieci. ‒ Za tymi
drzwiami są magazyny kostiumów ‒ dodała, gdy tylko stanęli na szczycie schodów.
‒ Tam zobaczycie...
‒ Nic nie zobaczycie! Nigdzie nie pójdziecie!
‒ krzyknął zza ich pleców pan Przedziałek, pojawiając się nie wiadomo skąd i
nie wiadomo jak.
Zarzucił tiulową zasłonę na Ifigenię, a
potem popchnął i ją, i bliźniaki do
kolejnego pomieszczenia, szybko zatrzaskując za nimi drzwi. Zaśmiał się
chytrze, gdy przekręcał klucz w zamku i nie robił sobie nic z oburzonych
krzyków dzieci i walenia pięściami w ściany.
‒ Nikt was tu nie znajdzie. Kostiumy na próbę
są już dawno w garderobach. Nikomu nie przyjdzie do głowy szwędać się po
magazynach. Nie trzeba było wsadzać nos w nie wasze sprawy ‒ dodał na końcu, po
czym rzucił klucz wysoko w górę. Ten wylądował na szczycie kolumny jakiejś
egipskiej świątyni.
‒ No, sprawa załatwiona ‒ zatarł ręce i
zbiegł ze schodów.
Dziwne przeczucia Konstantego Bemola
Konstanty poprawił sztywny, wykrochmalony
kołnierzyk i rozsiadł się na krześle. Przed sobą miał pulpit z nutami, a obok
wiolonczelę. Do próby generalnej zostało pół godziny, ale on ‒ jak zawsze ‒
wolał wcześnie zająć swoje miejsce.
Nagle podrapał się po głowie i podskoczył
tknięty przeczuciem, że o czymś jednak zapominał.
Nie uczesałem się? Przejechał ręką po
starannie ułożonych rzadkich włosach... Nie, to nie to. Nie wypastowałem butów?
Spojrzał w dół i zadowolony zauważył błyszczące od pasty czubki trzewików. Hm...
O co chodzi? Chusteczki do nosa są. Nuty są. Zapasowe struny, smyczek...
Wszystko mam. O czym mogłem zapomnieć? ‒ pomyślał i w tym samym momencie
przerażony krzyknął:
‒ Tosia! Oli!
Nie zważał na zdziwione spojrzenia
pozostałych muzyków ‒ ruszył pędem, potykając się o krzesła i przewracając
stojaki z nutami.
‒ Przepraszam... najmocniej przepraszam ‒
mamrotał.
Najpierw obiegł dookoła scenę, potem zajrzał
za kulisy.
‒ Przecież się umówiliśmy, że przypilnują
Ifigenii. Potem mieli przyjść na widownię wystarczająco wcześnie, żeby zobaczyć
ostatnie przygotowania do próby generalnej.
Konstanty Bemol sprawdzał piętro za piętrem,
garderobę za garderobą. Wpadł nawet do bufetu, ale Gabrysia zapewniła go, że od
dawna nie widziała tu ani Tosi, ani Oliwiera.
Zrozpaczony Konstanty spojrzał na zegarek.
Wydawało mu się, że wskazówki pędzą coraz szybciej!
‒ Gdzie są dzieci? ‒ powtarzał, torując sobie
drogę wśród chóru zmierzającego w stronę sceny. Wszyscy śpiewacy spoglądali
zdziwieni na zasapanego wiolonczelistę, który pędził w stronę windy.
‒ Może namówili kogoś, żeby im pokazał
rekwizytornię ‒ szepnął z nadzieją.
Wróciwszy na parter zderzył się nosem w nos z
panem Przedziałkiem, pogwizdującym głośno i radośnie.
‒ Panie Ignacy, widział pan może Tosię i
Oliwiera? Taka szczupła blondyneczka i piegowaty rudzielec? ‒ zapytał
Konstanty.
‒ Nic nie wiem! Nie mam pojęcia! Jestem
zajęty! Proszę mnie zostawić w spokoju! Nie mam z tym nic wspólnego! ‒
wykrzyczał jednym tchem perukarz. Ruszył w kierunku garderoby Primadonny, która
z całą pewnością potrzebowała jego przedziałkowatej pomocy. Przez piosenkę
Bemola i wstrętną bandę wstrętnych dzieciaków zupełnie zapomniał o swoich
obowiązkach.
‒ Primadonno! Przybywam! ‒ zawołał na cały
głos a pusty korytarz odpowiedział mu echem. ‒ Na pewno zwichrzyłaś sobie
grzywkę i tylko ja, tylko ja mogę ci pomóc!
Wiolonczelista na drabinie
Tymczasem Konstanty dotarł biegiem aż do
magazynów rekwizytorni. Resztką sił przedarł się przez labirynt operowych
dekoracji i właśnie doszedł do złotej karocy, kiedy usłyszał dochodzące gdzieś z góry wyraźne
stukanie. Ktoś łomotał w drzwi znajdujące się na galerii.
‒ Tosia?! Filip?! ‒ krzyknął.
‒ Wujku! To my! Wypuść nas! ‒ odpowiedział mu
stłumiony głos dzieci.
‒ Jakim cudem tam się znaleźliście?
‒ Pan Przedziałek nas zamknął! Ukradł twoją
piosenkę! Zabraliśmy ją i uciekliśmy! Ifigenia jest z nami! Wujku, wyciągnij
nas stąd! ‒ krzyczeli na przemian, tak że trudno było cokolwiek zrozumieć.
‒ Gdzie jest klucz? ‒ zawołał, wbiegając na
górę. Przyłożył ucho do drzwi.
‒ Nie mamy pojęcia! Pewnie Przedziałek zabrał
go ze sobą.
Konstanty Bemol stanął przy balustradzie.
To koniec! ‒ pomyślał. ‒ Spóźnię się na próbę
i wyrzucą mnie z orkiestry... Na dodatek dzieci uwięzione, piosenkę zabrał
ten... ten... ‒ właśnie szukał obraźliwego słowa, którym mógłby opisać pana
Przedziałka, gdy jego wzrok padł na egipską kolumnę. Na jej szczycie ‒
doskonale widocznym z wysokości balkonu galerii ‒ błyszczał srebrny klucz.
‒ Znalazłem! ‒ wrzasnął. ‒ Znalazłem klucz!
Jesteśmy uratowani!
Zbiegł po schodach i wtedy zorientował się,
że ucieszył się trochę za szybko.
‒ Muszę go jakoś stamtąd ściągnąć ‒ Stanął
pod czterometrową kolumną w piaskowym kolorze. ‒ Za wysoko, nie dosięgnę nawet
najdłuższym kijem ‒ kombinował. ‒ Drabina... Tu gdzieś musi być drabina.
Poczekajcie chwilę! ‒ krzyknął do uwięzionych dzieci.
Chwilę później pchał przed sobą ogromny
podest na kółkach, który znalazł w kącie pomieszczenia. Po prawej stronie
podestu przymocowana była metalowa drabinka.
Pan Bemol spojrzał w górę i westchnął. W
swoim spokojnym życiu nie miał wielu okazji wdrapywać się na podesty. Z
zaciśniętymi zębami wspiął się na pierwszy szczebel, po czym zatrzymał się i zrobił
kilka głębokich wdechów.
Konstanty pomyślał, że od zawsze bał się
psów, pająków i trujących węży. Nie przepadał za lataniem samolotem i ciemnymi,
małymi pomieszczeniami. Ze wszystkich rzeczy jednak najbardziej lękał się
wysokości. Teraz ‒ zdenerwowany do granic możliwości ‒ dzielnie podźwignął się
o następne dwa stopnie.
Nie dam rady ‒ chciał zawołać do dzieci, ale
przyszło mu do głowy, że Tosia i Oli czekają na niego. Może nie był
najodważniejszym wujkiem na świecie, może mógł zabierać bliźniaki do kina a nie
na koncerty duetu kobziarzy. Jedno jednak wiedział na pewno: nie może ich tutaj
zostawić. Pokonywał szczebel za szczeblem i rozmyślał o sympatycznej kartce
znad morza, którą dostał niedawno od Tosi i Filipa.
Trzeba przyznać ‒ stwierdził w myślach ‒ że nigdy
nie zbili u mnie żadnego wazonu. Nie dręczą kota i nie zamęczają mnie prośbami,
żebym kupił większy telewizor. Nawet ostatnio ‒ przypomniał sobie ‒ Tosia
zjadła ciasto z zakalcem, które upiekłem. A w czerwcu zaproponowałem im spacer
i żadne z nich nie odmówiło!
‒ Wujku! Gdzie jesteś? ‒ usłyszał.
‒ Jeszcze ... trochę... ‒ stęknął i... Jest!
Drżącą ze zmęczenia ręką chwycił klucz.
Nie minęła nawet minuta i już otwierał drzwi
na galerii.
‒ Tosia! Oli! Ifigenia? ‒ zdziwił się na
widok papugi.
Dzieci jednak nie dały mu dojść do słowa:
skoczyły w jego stronę i przytuliły się do niego, Konstantego Bemola, który ‒
aby ukryć wzruszenie ‒ chrząknął kilka razy i zamrugał oczami.
‒ Tak się cieszę, że po nas przyszedłeś ‒
szepnęła dziewczynka, ściskając wujka jeszcze mocniej.
Konstanty nie mógł więc zrobić już nic
innego: objął Tosię i Olego, a potem wszyscy ‒ podskakując i krzycząc z radości
‒ tanecznym krokiem skierowali się do wyjścia.
Wiolonczelista nie zdziwił się nawet, kiedy
Ifigenia sfrunęła na jego ramię i zawołała:
‒ A teraz wracamy! Jeśli Primadonna
zauważyła, że mnie nie ma, to pewnie wpadła w histerię i trzeba będzie odwołać
przedstawienie.
Pan Przedziałek połknął nuty
‒ Ifigenio! Gdzie jesteś, ptaszyno moja? ‒
Primadonna ubrana w suknię Macochy Kopciuszka miotała się po zatłoczonej
scenie. Tylko kilka minut dzieliło wszystkich od rozpoczęcia próby generalnej.
‒ Primadonno, królowo moja ‒ szeptał
uspakajająco pan Przedziałek, chodząc za nią w krok w krok. Za perukarzem
dreptał blady ze strachu dyrektor, a za dyrektorem jego asystentka.
‒ Odwołuję próbę! Odwołuję przedstawienie! ‒
zanosiła się szlochem Primadonna. ‒ Gdzie jest Ifigenia? Czekam w garderobie ‒
cisza. Na korytarzu ‒ nic. W składziku pustki, w bufecie nie ma nikogo. Idę jej
szukać ‒ załkała ‒ oddaję rolę! Niech wam moje arie zaśpiewają garderobiane! ‒
krzyknęła ze złością i zrzuciła z pleców purpurowy płaszcz.
Dokładnie wtedy na scenę wbiegły zdyszane
dzieci i Konstanty. Nad nimi frunęła Ifigenia, dla niepoznaki wydająca z siebie
tylko dziwne gwizdy i skrzeczenia.
‒ O moje biedne zaginione maleństwo ‒
Śpiewaczka wyciągnęła rękę, na której usiadła papuga.
Westchnienie ulgi wydobyło się z piersi
dyrektora, asystentki, scenografa, inspicjentów, solistów, chóru operowego, baletu
i dwudziestu garderobianych, ukrytych za kulisami sceny.
‒ Gdzie się podziewaliście? ‒ zapytała
Primadonna, a dyrygent wychylił głowę spod sceny, gdzie znajdowała się już cała
orkiestra:
‒ Panie Konstanty! Dlaczego nie siedzi pan na
swoim miejscu? Za pięć minut zaczynamy ‒ pomachał groźnie batutą.
I wtedy dwie rzeczy wydarzyły się
jednocześnie: czerwony ze zmęczenia Konstanty skierował dzieci w stronę
widowni, a Filip wyciągnął z kieszeni kartki z piosenką wujka.
‒ Zapomniałem ci oddać ‒ powiedział.
Tego trzeba było panu Przedziałkowi!
Gwałtownym ruchem wyrwał nuty z rąk chłopca i rzucił się do ucieczki. Obiegł stoły
i kufry ustawione na scenie i już miał zniknąć za drewnianą dekoracją udającą
ściany pałacu, gdy... zderzył się z Konstantym Bemolem, który powiedział
zdecydowanym głosem:
‒ To moja piosenka. Oddaj ją natychmiast.
‒ Nigdy! ‒ zakrzyknął pan Przedziałek.
Konstanty spróbował wyszarpać kartki, ale
perukarz nie chciał ich wypuścić za żadną cenę. Walka ta pewnie skończyłaby się
podarciem nut, gdyby nagle nie zaczęły dziać się dziwne rzeczy.
Wydrukowane na papierze pięciolinie zadrżały,
a nuty zaczęły spadać na ziemię jedna za drugą. Pan Przedziałek rzucił się na
deski sceny i ‒ zupełnie nie wiadomo czemu ‒ zaczął wpychać sobie nuty do ust,
jakby to były czekoladki albo marcepanowe ciastka.
To właśnie wtedy zakrztusił się kluczem
wiolinowym. I gdyby Ifigenia, łysawa papuga Primadonny, nie grzmotnęła go z
całej siły w plecy, nikt nie wie, czy złapałby znowu oddech.
No, ale tę część historii akurat już znacie.
Jak to się skończyło
Mimo wszystko próba generalna opery wypadła
znakomicie. Primadonna w roli wstrętnej macochy olśniewała. Konstanty Bemol ‒
nie zważając na pomiętą koszulę ‒ grał na wiolonczeli najpiękniej jak umiał, a
Tosia i Oli (z Ifigenią na kolanach) burzliwie oklaskiwali wujka.
Tylko pan Ignacy Przedziałek, do niedawna
operowy perukarz, nie miał okazji zobaczyć przedstawienia. Leżał samotnie w
szpitalu, bo zjedzenie dwóch kilogramów nut nie wyszło mu na dobre.
Konstanty Bemol miał okazję wykonać swoją
piosenką w czasie przyjęcia wydanego po premierze Kopciuszka.
‒ Co za wspaniała melodia! Jakie brzmienie! ‒
zachwycała się Primadonna, która pierwsza podbiegła do Konstantego z
gratulacjami.
Jednak on,
uprzejmie ukłoniwszy się śpiewaczce, podszedł do roześmianej bufetowej
Gabrysi.
‒ Jutro zabieram Tosię i Olego do zoo, może
pani... ‒ zaczął.
Jednak nic więcej nie można było usłyszeć
wśród rozmów i pokrzykiwań reszty gości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz