Leśna polana
‒ To tutaj? ‒ szepnęła Lili,
mała czarodziejka. ‒ Niemożliwe! Musiałam pomylić adres ‒ pisnęła cicho, żeby
nie mógł usłyszeć jej Ropuch, który powoził wozem zaprzężonym w cztery myszy
polne. Wóz był załadowany po brzegi kuframi Lili, a na obu jego bokach widniał
napis: WPROWADZKI ‒ WYPROWADZKI ‒
Maurycy B. i Spółka.
‒ Wysiadać, moja panno! ‒
rzekł basowym głosem Maurycy. ‒ Panna przestanie medytować! Na rozstaju dróg w
lewo aż do bukowego lasu? Dowiozłem? Dowiozłem! I co panna wytrzeszcza te swoje
niebieskie ślepia? Niech lepiej nie robi min i zabiera pakunki.
Lili ‒ chcąc nie chcąc ‒
zeskoczyła na ziemię i rozejrzała się dookoła. Ścieżkę obrastały kępy strzępiastych
traw. Nad nimi kołysały się gałęzie dzikiej róży, za którą wysoko w niebo wyrastały
drzewa mieniące się wszystkimi odcieniami zieleni.
Woźnica burknął coś pod
nosem, więc Lili zaczęła przenosić walizki w pobliże spróchniałego pnia
leżącego nieopodal.
Kiedy tylko wóz zniknął za
zakrętem, mała czarodziejka rozprostowała pomięte w podróży skrzydełka i trzy
razy machnęła nimi na próbę.
‒ Ciotko Adelo! A niech cię
mrówka uszczypnie! ‒ sapnęła ze złością.
To miała być ta wychwalana w
listach rezydencja (Kochana siostrzenico!
Mój dom jest kwintesencją dobrego smaku)? Luksusowa willa (Kochana siostrzenico! Masz okazję
zamieszkać w prawdziwym pałacu! Jest w nim toster, ekspres do kawy i dwa
termofory!)?
A tu? Zamiast obiecanego
apartamentu ‒ kłoda spróchniałego drzewa,
w której ona, Lili, ma mieszkać przez cały następny rok?
Mała czarodziejka minęła
walący się płot oraz zarośnięty chwastami ogródek. Chwilę potem otworzyła drzwi
i weszła do kuchni. W półmroku dostrzegła kredens z mnóstwem kolorowych szybek,
fotel i zastawiony filiżankami stół. Płytę żeliwnego piecyka przykrywały
niedomyte patelnie, a ze zlewu wyrastała sterta talerzy. Na jej szczycie ‒ tuż
pod sufitem ‒ chwiał się porcelanowy imbryk.