Lili wyszła z domu, kiedy
pierwsze promienie słońca przeświecały przez gałęzie drzew. Zamknęła za sobą
bramkę i ruszyła w stronę dębów. Pamiętała z rozmowy z Sybillą, że
gdzieś tam, daleko przy bagnisku, mieszka Hopla-czarownica.
Mała czarodziejka przemykała między mchami i
paprociami. Ukryty w gęstwinie rudzik nawoływał głośno : tik, tik, tik, a chór
ptasich szczebiotów, ćwierkań i świergotów odpowiadał mu jak echo. To kosy i sikorki
witały nowy dzień. Las szumiał tajemniczo, a obłoki różowej mgły unosiły się w
powietrzu.
Lili przeskakiwała z liścia na listek, z
trawy na trawę, z korzenia na korzeń. Im bardziej zbliżała się do bagniska, tym
wolniej szła. Jej serce biło coraz mocniej ‒ nie wiedziała czy ze zmęczenia,
czy może ze strachu.
‒ Jeśli nie zrobię tego teraz, to nie zrobię
nigdy. Będę musiała się spakować i wrócić na poddasze ‒ westchnęła, a potem w
tej samej sekundzie potknęła się i upadła na ziemię, która zaczęła osuwać się
pod jej nogami. Lili, krzycząc i piszcząc przeraźliwie, spadała w głąb
przepastnej nory, a drobne kamyki staczały się razem z nią. Wreszcie udało się
jej złapać za wystający korzeń i wbić czubki butów w gliniastą ziemię.
Co będzie, jeśli nikt mnie tu nie znajdzie? ‒ pomyślała. ‒Albo jeśli zaraz wróci właściciel tej jaskini? Niekoniecznie musi być przyjaźnie
nastawiony do małych czarodziejek. A jeżeli w ogóle nie lubi gości? A co, jeśli
nikt tu nie zaglądał od dziesięciu lat? I nikt nie usłyszy moich krzyków?
Na wszelki wypadek postanowiła jednak zawołać
na cały głos: