NARADA
W drzwiach natychmiast pojawił się znajomy lokaj w pomarańczowym surducie:
‒ A nie mówiłem, że nic z tego nie
będzie? Burmistrz umiera z miłości, a cały kraj w rozsypce. Akwedukt zniszczony,
w mieście chaos, nikt nie wie, co robić. Fryzjer wyjechał, więc nie ma komu
dbać o peruki mieszkańców miasta. Na dodatek na Wrzosowych Wzgórzach
zamieszkały smoki, które niszczą pola i, jak to smoki, porywają owce i krowy.
Czarna rozpacz! ‒ zakończył lokaj.
Królewna zaniemówiła, bo zrozumiała,
że nie znajdzie w Cekinadzie spodziewanej pomocy.
‒ A tak poza tym, to nazywam się
Remigiusz Kot ‒ lokaj skłonił się nisko. ‒ Proszę chwilkę poczekać. Zaraz
wracam! ‒ powiedział i opuścił salę obrad.
Papilotta usiadła przy najbliższym biurku i miała ochotę się rozpłakać.
Była zmęczona i głodna jak wilk.
‒ Nie martw się, królewno ‒
pocieszyła ją Żaba. ‒ Na peno znajdzie się ktoś, kto podpowie nam, jak dostać
się do Królestwa Spełnionych Życzeń. No i da nam coś do zjedzenia ‒ rzekła i w
tej właśnie chwili do środka wkroczył Remigiusz Kot niosący tacę ze śniadaniem.
‒ Pan czyta w moich myślach! ‒
wykrzyknęła z radością królewna.
‒ Hurrrra! ‒ ucieszyła się Żaba, a
Papilotta rzuciła się na bułki z serem.
Lokaj musiał dwa razy biegać do ratuszowej kuchni, żeby dorobić kanapki
wygłodniałym podróżniczkom, które, najedzone i zadowolone, wyjaśniły mu cel
swojej wyprawy.
‒ Hmmm... ‒ westchnął Remigiusz Kot.
‒ To nie jest taka prosta sprawa. Nie można ot, tak sobie, otworzyć Wielkiej
Bramy do Królestwa Spełnionych Życzeń. Aż dziwne, że nigdy o tym nie słyszałaś,
królewno.
‒ Ja nigdy wcześniej nawet nie
słyszałam o takim królestwie! ‒ wybuchnęła Papilotta. ‒ Gdyby nie Żaba, to nie
wiedziałabym w ogóle, gdzie mam szukać naszego pałacu! O, moi biedni królewscy
rodzice, moje biedne guwernantki, nianie i gwardziści! Jak mogę ich uratować?
‒ Musisz poczekać na otwarcie
Wielkiej Bramy. A brama do Królestwa Spełnionych Życzeń otwiera się dokładnie
rok po wypowiedzeniu pechowego życzenia. Zatem, królewno, jeśli się nie mylę,
trzeba na to poczekać jeszcze jakieś trzysta sześćdziesiąt dni.
‒ Gdzie mam poczekać? ‒ Papilotta
rozejrzała się dookoła. ‒ Nie ma tu ani zamku, w którym mogłabym zamieszkać,
ani ogrodów z fontannami, które mogłabym podziwiać w czasie spacerów. Nie
chciałabym nikogo obrazić, ale Cekinada to zwykłe miasteczko. Wydaje mi się
też, że nie ma sensu pytać, czy znajdę tu fryzjera, który zaplecie mi papiloty,
narodową fryzurę w Królestwie Papilonii ‒ dodała dla wyjaśnienia.
‒ Możesz zamieszkać w jednym z
pustych pokoi na piętrze ratusza. I tak wszyscy urzędnicy wynieśli się stąd już
miesiąc temu. Burmistrz Łamigłówka leży w łóżku i wzdycha, ale akurat on nie
powinien ci przeszkadzać. Dla Żaby znajdziemy umywalkę i zrobimy z niej basen.
Papilotta zmarszczyła czoło.
‒ A co z moją służbą? Gdzie
pokojówki? Damy dworu?
Remigiusz Kot roześmiał się na cały
głos.
‒ Postawmy sprawę jasno, królewno.
Jedzenia mamy tyle, ile znajdziemy w spiżarni. Muszę cię ostrzec, że nie jest
tego dużo. Za ratuszem znajduje się ogródek, bardzo teraz zaniebany, bo pan
Łamigłówka zupełnie zapomniał o wyrywaniu chwastów. Trzeba będzie zakasać
rękawy, moja panno ‒ rzekł z uśmiechem. ‒ Ja nie będę miał czasu ci pomagać, bo
od rana do nocy muszę odpędzać od bramy wszystkich petentów. Bez przerwy
dobijają się do drzwi i chcą widzieć się z burmistrzem. A to w jego stanie jest
zupełnie niemożliwe, sama widziałaś. Jest tyle pilnych spraw do załatwienia, że
wprost nie wiem, do czego ręce włożyć ‒ westchnął.
CO NOWEGO W CEKINADZIE?
Nazajutrz wczesnym rankiem Papilottę
obudziły promienie słońca prześwitujące przez brudne okna jednego z górnych
pokoi ratusza. Bolała ją głowa, plecy i nogi, a w szczególności lewe kolano,
stłuczone wczoraj przy przesuwaniu ciężkiej kanapy, na której królewna ‒ mimo
braku puchowych poduszek ‒ przespała smacznie całą noc.
‒ Ależ ja jestem głodna ‒
powiedziała sama do siebie. Wstała z łóżka, sprawdziła, czy wyprana wieczorem
sukienka już wyschła, po czym szybko się ubrała i zajrzała do łazienki. Żaba
niespiesznie pływała w mosiężnej wannie, która stała pod oknem.
‒ Witaj!
‒ Dzień dobry, królewno! Jak ci się
spało?
‒ Bardzo dobrze! Po tygodniu
wędrówki mam ochotę wylegiwać się do południa. Tyle, że jestem na to zbyt głodna
i wątpię, żeby ktoś przyniósł mi śniadanie do łóżka.
‒ Co zamierzasz zrobić?
‒ Biorąc pod uwagę, że muszę tu
mieszkać cały rok ‒ królewna z niedowierzaniem pokręciła głową ‒ powinnam się
rozejrzeć dookoła. I przede wszystkim zorganizować coś do zjedzenia.
‒ Pozwolisz, moja droga, że ja
dzisiaj podziękuję za kanapki Po kąpieli poszukam czegoś bardziej odpowiedniego
dla żaby.
W kuchni Papilotta znalazła kawałek
suchego chleba, pęczek zwiędłych rzodkiewek i
puszkę malinowej herbaty.
‒ Cudownie! ‒ wykrzyknęła. ‒ To moja
ulubiona herbata!
Przeszukała również pozostałe spiżarniane szafki i zakamarki. Dzięki temu
zapasy dziewczynki powiększyły się o czternaście słoików powideł śliwkowych,
koszyk ziemniaków i kilka tuzinów jaj.
‒ Pysznie! Zrobię sobie trzy jajka
na miękko. Uwielbiam je! ‒ ucieszyła się królewna, ale jajka na miękko
ugotowały się na twardo, bo Papilotta trzymała je we wrzątku przez półtorej
godziny.
Późne śniadanie, mycie łazienki i
sprzątanie pokoju zajęło królewnie całe przedpołudnie. Na szczęście zaraz potem
zjawił się lokaj, Remigiusz Kot, i przyrządził wielką patelnię jajecznicy z
dużą ilością pieprzu oraz szczypiorku. Czyli dokładnie taką, jaką lubiła
Papilotta.
‒ Pan Remigiusz ‒ powiedziała
królewna do Żaby pływającej w wazie na zupę ‒
Pan Remigiusz był tak uprzejmy, że podyktował mi kilka praktycznych
przepisów. Potrafię już ugotować herbatę i mogę zabrać się za robienie
kogla-mogla, jajek w koszulkach, kotletów jajecznych, faszerowanych jajek i
omleta.
‒ Królewno, czy zajrzałaś już może
do burmistrza? ‒ zapytał lokaj.
‒ Och! ‒ krzyknęła Papilotta i
poczuła, że bardzo się czerwieni. ‒ Zupełnie o nim zapomniałam...
‒ Pójdę do niego i zaniosę mu talerz
jajecznicy. Beze mnie ten człowiek
wkrótce umrze z głodu. Nawet nie mam serca zasypywać go skargami,
których wysłuchuję codziennie od mieszkańców Cekinady. Poza tym ktoś powinien
też pójść do ogródka i sprawdzić, czy na grządkach znajdzie się coś jadalnego.
‒ A może pójdę na zakupy? ‒
zaproponowała Papilotta.
‒ Zakupy? Jakie zakupy? Skarbiec świeci
pustkami, burmistrz załamany, urzędnicy wyjechali, nawet salon fryzjerski jest
zamknięty! Smoki niszczą pola, a większość sklepów nieczynna z powodu braku
towaru. Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce nie będzie z czego upiec chleba.
‒ To niemożliwe!
‒ Ależ oczywiście, że możliwe. I tak
mamy szczęście, że dziś rano piekarnia jeszcze działała. A na dodatek ‒ nie
wiem, czy to zauważyłaś, królewno ‒ w ratuszowych kranach nie ma już ani kropli
wody.
‒ No nie! Przecież jeszcze niedawno
robiłam herbatę.
‒ Nie ma ani kropelki. Sprawdzałem
przed sekundą. Pewnie zawaliła się kolejna część akweduktu prowadząca do
centrum miasta. Co będziemy pić i w czym będziemy się kąpać? Och, królewno,
boję się, że będziesz musiała poszukać sobie innego mieszkania ‒ westchnął.
‒ Nie, nie, nie! ‒ odpowiedziała
wzburzona Papilotta. ‒ Nie po to przez pół dnia robiłam porządek w pokoju, żeby
się stąd zaraz wyprowadzać!. Musimy znaleźć jakiś sposób na odbudowanie
akweduktu. Miasto musi mieć wodę ‒ powiedziała zdecydowanym głosem,
podziękowała za jajecznicę i ruszyła do ratuszowej sali obrad.
WIELKIE PORZĄDKI
Przez godzinę Papilotta pisała
odezwę do tych mieszkańców Cekinady, którzy pozostali w mieście. Wzywała ich do
stawienia się jutro na głównym placu dokładnie o dziesiątej rano. Ku wielkiemu
zdziwieniu królewny, następnego dnia przed ratuszem zjawili się dosłownie
wszyscy! Każdemu przeszkadzał bałagan, brak wody i puste sklepy. Bano się też
smoków, które rozzuchwaliły się do tego stopnia, że przelatywały nad miastem i
straszyły przechodniów.
‒ Mieszkańcy Cekinady! ‒ zawołała
królewna, gdy błyszczący cekinami tłum wypełnił plac przed ratuszem. ‒ Jestem
Papilotta z Papilonii! Muszę dostać się do królestwa Spełnionych Życzeń. Żeby
jednak Wielka Brama się otwarła, trzeba poczekać cały rok. Od znanego wam
wszystkim pana Remigiusza Kota dowiedziałam się o problemach, które spadły w
ostatnich tygodniach na miasto...
‒ Nie mamy wody w kranach! ‒ przerwał
jej mężczyzna w purpurowej peruce obsypanej różowymi cekinami. ‒ Fontanny
wyschły i nie ma gdzie moczyć nóg w czasie upałów!
‒ Dzisiaj rano wykupiłam ostatnie
dziesięć bułek w piekarni ‒ piskliwym głosem skarżyła się kobieta w peruce ozdobionej
słomkowym kapeluszem. ‒ Piekarz zapowiedział, że więcej chleba i ciastek nie
będzie. Zabrakło mu mąki do pieczenia.
‒ Na ulicach brud, smród i sterty
śmieci! ‒ krzyknął ktoś stojący w głębi tłumu.
Wszyscy rozejrzeli się dookoła. Na chodnikach leżały stare gazety, a kosze
wysypywały się na nieskoszone od dawna trawniki.
‒ Dlatego coś z tym trzeba zrobić! ‒
zawołała Papilotta. ‒ Jeszcze dzisiaj wspólnymi siłami uporządkujemy miasto, a potem
zajmiemy się smokami i akweduktem.
‒ A co z burmistrzem?
‒ Pan Łamigłówka jest ... hmmm...
chory ‒ chrząknęła. ‒ Musi odpoczywać i
nie powinniśmy mu przeszkadzać ‒ powiedziała królewna. ‒ Teraz proszę: niech
mieszkańcy każdej ulicy uprzątną teren wokół swoich domów. Ja z panem
Remigiuszem zajmę się placem przed ratuszem. Potrzebuję tylko kilku pomocników.
Grabie, miotły i łopaty stoją przygotowane tu obok!
Mieszkańcy Cekinady ochoczo wzięli
się do pracy. Zaczerwieniona ze zmęczenia Papilotta grabiła śmieci wokół
fontanny, a Żaba przekazywała informacje pomiędzy królewną a lokajem, który
znakomicie zarządzał sprzątaniem. Po południu przed ratusz zajechał drabiniasty
wóz, na którym stało kilka koszy wypełnionych po brzegi chrupiącymi bułeczkami.
To piekarz, przełamawszy wrodzone skąpstwo, podzielił się swoimi zapasami
pieczywa. Pan Remigiusz Kot zorganizował transport beczek ze świeżą wodą,
pochodzącą ze źródełka na obrzeżach miasta. Nawet burmistrz Łamigółwka na
krótką chwilę wyjrzał z okna i dosyć przyjaźnie pomachał wszystkim brudną
chustką do nosa.
‒ Panie Remigiuszu, czy zna pan
kogoś, kto mógłby mieć akordeon? ‒ niespodziewanie zapytała Papilotta, kiedy po
półgodzinnej przerwie mieszkańcy Cekinady znowu zabrali się do pracy.
‒ Akordeon? ‒ zdziwił się lokaj. ‒
Nasz burmistrz lubił grywać na tym instrumencie, królewno. Czemu pytasz?
‒ Tak się właśnie zastanawiam, jak można wypędzić z królestwa te
natrętne smoki... Ja już podobno jednego
przegoniłam. Tyle, że było to bardzo dawno temu i nic nie pamiętam ‒ zamyśliła się na chwilę. ‒
Hmmm... Sądzę, że znalazłby się sposób! ‒ wykrzyknęła i pędem pobiegła do
dawnego gabinetu Lucjana Łamigłówki.
TRZY SMOKI I JEDNA PIOSENKA
Nad
Wrzosowymi Wzgórzami wstawało słońce. Opromieniło drzewa, które rosły w pobliżu
skalnych pagórków. Gotfryd, jeden z trzech smoków od niedawna zamieszkujących
tutejszą jamę, przewracał się właśnie na
lewy bok. Nagle do jego pogrążonych we śnie uszu doleciał dziwny, jęcząco-skrzypiący
dźwięk. Najpierw pomyślał, że to tylko zły sen. Ale kiedy drugi smok, daleki
kuzyn Eustachy, zaczął ciągnąć go za nogę, Gotfryd musiał się obudzić i
przyznać, że nadal dzwoni mu we wszystkich dziesięciu uszach.
Rys. Filip |
‒ Co to jest? ‒ zapytał zaspanym
głosem Gotfryd.
‒ To ja się pytam, co to jest? ‒
odburknął Eustachy i rozprostował zielone skrzydła.
W tej samej chwili poruszyło się złotoczerwone cielsko ostatniego z
kuzynów, smoka Pankracego.
‒ Zwariowaliście chyba! Dlaczego
budzicie mnie tak wcześnie? Przestańcie w tej chwili! ‒ powiedział.
‒ To nie my! ‒ Eustachy i Godfryd
byli oburzeni. ‒ Też chcielibyśmy wiedzieć, o co chodzi.
Wszystkie smoki spojrzały na siebie
bez słowa i siedem smoczych głów (w tym pięć Godfryda) jednocześnie wyjrzało z
jamy.
Przed wejściem do pieczary stało
krzesło, na którym siedziała piegowata, chuda dziewczynka z zadartym nosem. Na
kolanach trzymała akordeon, z którego wydobywały się kakofoniczne, ordynarne
dzwięki.
Miał ogrodnik w klatce kosa
i konewkę złotą miał...
‒ rozległ się
fałszujący śpiew ‒
A gdy klatkę tę otworzył
porwał ptaszka zimny wiatr...
Papilotta nie przerwała nawet w momencie, gdy Eustachy ryknął na całe
gardło i zaczął zionąć ogniem.
Na swoje nieszczęście trzej smoczy
kuzyni pochodzili z bardzo muzykalnej rodziny i mieli wrażliwy słuch. Swojego czasu Eustachy dostawał
najwyższe oceny za grę na harfie i bałałajce. Gotfryd miał własny zespół
muzyczny, który przygrywał na weselach. Pankracy był wielbicielem opery i w
wolnym czasie komponował.
Czternaście zwrotek rzewnej ballady o
złotej konewce i zaczarowanym kosie doprowadziłoby do granicy wytrzymałości
nawet mniej wytrawnych wielbicieli muzyki. Smoki najpierw próbowały straszyć
rzępolącą na akordeonie królewnę, potem ją ignorować, a w końcu rzuciły się na
ziemię, żeby tarzać się po trawie i krzyczeć z rozpaczy.
Papilotta udawała, że nie zauważa
szalonych smoczych fikołków i wymachów skrzydeł. Nie przestraszyła się nawet uderzeń
ogonów, które wyrywały drzewa z ziemi i roztrzaskiwały skały. Najspokojniej w
świecie odśpiewała balladę do końca i zapytała:
AKWEDUKT
‒ Nie wiem, jak mogło dojść do
takiego nieporozumienia ‒ pokręcił głową Remigiusz Kot i zamieszał w kociołku
wiszącym nad ogniskiem. Papilotta, Żaba, lokaj oraz kilku odważniejszych
mieszkańców miasta siedziało przy ogniu rozpalonym w pobliżu smoczej jamy na
Wrzosowych Wzgórzach. ‒ Skąd niby mieliśmy wiedzieć, że panowie nie jedzą
mięsa? ‒ rzekł z niedowierzaniem i zajął się rozdzielaniem ryżowo-warzywnej
potrawki, którą wspólnymi siłami ugotowali na obiad.
‒ Nigdy w życiu żaden z nas nie
zjadł żadnej krowy ‒ powiedział Eustachy.
‒ On jestem wegetarianinem ‒
wyjaśnił Gotfryd, wskazując na Eustachego. ‒ Pankracy to zatwardziały jarosz, a
ja już dawno wykreśliłem mięso z jadłospisu.
Wszystkie głowy Gotfryda uśmiechnęły się jednocześnie do Papilotty
pałaszującej swoją porcję potrawki.
‒ Mieliśmy wakacje, przylecieliśmy
tutaj i z nudów, dla kawału, a to przenieśliśmy stado owiec do sąsiedniego
królestwa, a to przestraszyliśmy orzących pola chłopów...
‒ A akwedukt? ‒ przerwał mu
Remigiusz Kot.
‒ Co akwedukt? Jaki akwedukt? To nie
my! Była burza, rzeka wezbrała i akwedukt nie wytrzymał naporu wody. Pewnie już
od dłuższego czasu potrzebował remontu. To dlatego wszystko się zawaliło!
Następnego ranka dziesiątki mieszkańców Cekinady ruszyło w stronę
zburzonego akweduktu. Czekały tam na nich trzy smoki, które od świtu zdążyły
przynieść mnóstwo kamieni z niedalekiego kamieniołomu. Królewna Papilotta przy
pomocy lokaja Remigiusza przydzielała i kontrolowała pracę. Klemens Packa,
majster budowniczy, pilnował, aby przęsła akweduktu stały równo. Smoki
zajmowały się transportem ciężkich głazów i co chwilę słychać było łopot wielkich
skrzydeł. W gruncie rzeczy wszyscy musieli przyznać, że pomoc Gotfryda, Pankracego i Eustachego była
po prostu niezbędna. Pomiędzy tłumem zapracowanych osób skakała Żaba,
zwyczajowo już pełniąca rolę posłańca. W lewej ręce nosiła parasol chroniący ją
od słońca, a w prawej notes i długopis.
Budowę zaszczycił swą obecnością burmistrz Łamigłówka, który nadal był w
podłym humorze, ale przynajmniej uczesał perukę i ubrał się w świeży
garnitur. Papilotta celowo przydzieliła
go do rozdzielania zupy w czasie przerwy obiadowej. Jego kocioł z grochówką
stał obok kotła niejakiej Petroneli Kopytko, uroczej i wciąż pięknej wdowy po
miejscowym szewcu.
‒ Panie burmistrzu ‒ zagadnęła
uprzejmie Petronela. ‒ Może miałby pan ochotę na talerz zupy?
‒ Nie, dziękuję ‒ odpowiedział
chłodno Lucjan Łamigłówka. ‒ Grochu nie jadam. Ja ostatnio w ogóle nic nie
jadam. Nic a nic ‒ dodał. ‒ Pijam tylko parzoną miętę i bardzo rzadki budyń.
‒ Dlaczego? Panie burmistrzu! Pan
nam się zagłodzi na śmierć ‒ Petronela przyjrzała się dokładnie nieco chudszej
niż zazwyczaj postaci Łamigłówki.
I tym sposobem ‒ przy kotłach z grochówką ‒ wdowa po szewcu miała okazję
wysłuchać historię nieszczęśliwej miłości burmistrza do panny Violetty Wąsik. A
że Petronela miała niezwykle czułe serce, raz po raz ocierała swoje piękne,
zielone oczy i wzdychała:
‒ Ach, co to musiało być za uczucie!
Akwedukt został odbudowany jeszcze w tym samym miesiącu. Smoki pomogły nie
tylko w postawieniu zburzonych filarów, ale także codziennie zaopatrywały
Cekinadę w świeżą wodę, którą nosiły w wielkich beczkach z małego źródełka za
miastem. W każdą niedzielę wszyscy mieszkańcy, zamiast na budowę, szli na
Wrzosowe Wzgórza, gdzie Papilotta z Żabą organizowały pikniki.
Otwarcie akweduktu zostało uświetnione festynem, któremu przewodniczył coraz
mniej zasmucony burmistrz Łamigłówka. Były pokazy sztucznych ogni, konkursy dla dzieci, ruletka i loteria z
fantami. Miejscowi kucharze i cukiernicy zadbali o skromny, ale przepyszny
poczęstunek, do tańca zaś przygrywał
zaproszony na tę okazję zespół muzyczny smoka Gotfryda (on sam grał swoimi
pięcioma głowami na pięciu różnych fletach i piszczałkach).
KRÓLESTWO SPEŁNIONYCH ŻYCZEŃ
Zanim Papilotta się spostrzegła,
minął rok od jej przybycia do Cekinady. W tym czasie zaprzyjaźniła się bardzo z
Gotfrydem, który postanowił zabawić tu dłużej niż jego dwaj kuzyni i dawał
królewnie lekcje gry na akordeonie. Szczerze mówiąc, próbował ją nauczyć tylko
jednej jedynej piosenki ‒ tej o kosie i konewce ‒ bo, jak sam powiedział, na
więcej zabrakło mu cierpliwości. Żaba zamieszkała w marmurowej sadzawce na
tyłach ratusza. Burmistrz zatrudnił ją na pełny etat jako swojego posłańca i co
miesiąc wypłacał jej pensję. Wszystkie pieniądze Żaba wydawała na cekiny i peruki.
A sam Łamigłówka, obecnie bez pamięci zakochany w pięknej Petroneli Kopytko,
przy pomocy kilku osób doprowadził całe państwo do idealnego porządku. Niemałą
zasługę miała przy tym Papilotta, która była prawą ręką burmistrza.
Dokładnie
po trzystu pięćdziesięciu ośmiu dniach od przybycia do Cekinady Papilotta
pożegnała się ze wszystkimi przyjaciółmi
i (z Żabą na lewym ramieniu) stanęła przed Wielką Bramą, która wczesnym
rankiem wyłoniła się zza chmur i mgły. Dziewczynka nacisnęła lekko klamkę i
przestąpiła próg Królestwa Spełnionych Życzeń. Od razu musiała zmrużyć oczy, bo
od tutejszych budowli bił blask milionów szlachetnych kamieni, które
połyskiwały w pełnym słońcu.
Niezwykłej urody budowle stały blisko
siebie, dosłownie jedna obok drugiej: pałac przy zamku, zamek między dwoma
wysokimi kamieniczkami, wieża za inną wieżą. Mimo tej ciasnoty i natłoku,
plątaniny kamiennych mostów i mostków, fontann i oczek wodnych, Papilotcie
podobało się to królestwo, które według niej było jeszcze piękniejsze niż jej
dawny pałac, ogrody i trawnik wokół niego.
Królewna wolnym krokiem przemierzała wąziutkie uliczki tej jedynej w swoim
rodzaju krainy. Z ciekawością przyglądała się przechodniom ubranym w długie,
złocone szaty.
‒
Oni noszą dokładnie takie same stroje jak mój królewski tatuś i moja królewska
mamusia. A jacy wszyscy są piękni! A jacy wysocy! Nie widzę nikogo, kto byłby starszy
niż najmłodsza z moich papilońskich pokojówek. Wygląda na to, że w Królestwie
Spełnionych Życzeń nikt się nie starzeje ‒ stwierdziła Papilotta.
Ścieżka zaprowadziła dziewczynkę do ogromnego parku nad brzegiem morza. W
parku ‒ zamiast znanych królewnie sosen, świerków i dębów ‒ rosły wysokie palmy
kokosowe i bananowce. Pod nimi stały liczne altany i bogato zdobione namioty. W
środku na sofach i kanapach siedziało mnóstwo dziewczynek i chłopców. Na
pierwszy rzut oka było widać, że wylegujące się na poduszkach dzieci wcale nie
musiały chodzić do szkoły, jeść marchewki ani słuchać gderania rodziców.
‒ Może i spełniły się im wszystkie marzenia,
ale... Chyba nudzą się teraz jak mopsy ‒ zdziwiła się papilotta. I rzeczywiście:
niektóre dzieci wyglądały, jakby nie wiedziały, co mają zrobić z mnóstwem
wolnego czasu. Przerzucały sterty zabawek i bezradnie rozglądały się dookoła w
poszukiwaniu ciekawszego zajęcia.
Królewna zwróciła uwagę na małego chłopca, który w jednej z altan objadał
się ciastkami. Papilotta jeszcze nigdy w życiu nie widziała takiej ilości
słodyczy. Były tam wspaniałe trzypiętrowe torty, sorbety w siedemnastu
kolorach, lody pistacjowe oraz niezliczone ilości biszkoptów.
‒ Mam nadzieję, że wieczorem dadzą
temu chłopcu dużą łyżkę miętowych kropli. Ma nockę z głowy ‒ ból brzucha
gwarantowany ‒ powiedziała królewna do Żaby. ‒ Kto pozwala takiemu maluchowi
nałożyć na talerzyk pół tortu i trzy ptysie? Co na to jego dentysta?
‒ Papilotto ‒ Żaba poklepała
dziewczynkę po ramieniu. ‒ Nie mamy czasu na zwiedzanie! Trzeba odnaleźć twoich
rodziców.
‒ Mam nadzieję, że są tu gdzieś
niedaleko. Chciałabym ich jak najszybciej zobaczyć ‒ stwierdziła ze smutkiem
Papilotta i przyspieszyła kroku.
BARDZO WAŻNE SŁOWO
Po godzinie poszukiwań oczom królewny ukazał się jej własny pałac ze
strzelistymi wieżyczkami. Był wciśnięty między dwa zachwycające zamki. Wielki
dziedziniec, z braku miejsca, leżał zwinięty pod bramą wjazdową. Obok niej,
jedne na drugich, poupychano kolumny, cyprysy i kilka fontann z papilońskiego
ogrodu. Okna pałacu były otwarte, a na szerokich parapetach siedzieli mieszkańcy
Papilonii: jego wysokość król Edward sam ze sobą rozgrywał partię szachów,
królowa Gryzelda pisała wiersz i poszukiwała sensownego rymu do słowa
„prząśniczka”, zaś cała Bardzo Poważna Rada Królewska powtarzała na głos
tabliczkę mnożenia. Pozostali poprawiali papiloty, wertowali stare gazety lub
po prostu ucinali sobie drzemkę.
Stojąca przed pałacem królewna w jednej chwili zrozumiała, jak bardzo
brakowało jej rodziców, wszystkich dworzan i służących. Ze szczęścia zaszumiało
jej w głowie, więc zawołała najgłośniej jak umiała:
‒ Dzień dobry! ‒ energicznie pomachała
rękami. ‒ To ja, Papilotta!
Wszyscy na raz wyjrzeli z okien i
zaczęli radośnie krzyczeć.
‒ Córeczko! Co ty tu robisz? ‒
zawołała królowa po dłuższej chwili wypełnionej szlochaniem i wycieraniem nosa.
‒ Córeczko! Tęskniliśmy za tobą ‒
dodał wzruszony król.
‒ Królewno, a gdzie twoje papiloty?
‒ zapytał nieco urażonym głosem nadworny fryzjer. Karcącym wzrokiem
przypatrywał się Papilottcie uczesanej w warkoczyki. ‒ To bardzo nieładnie, że
królewna zapomniała o naszej narodowej fryzurze. Gdyby nie okoliczności,
należałoby królewnę stosownie ukarać. Jest na to nawet specjalny paragraf ‒
dodał, ale po chwili roześmiał się ze szczęścia na cały głos, wychylił przez
okno i zaczął posyłać królewnie
powitalne całusy.
‒ Przyszłam was uratować. Ja i moja
przyjaciółka ‒ Papilotta pokazała na żółtozieloną Żabkę. ‒ Powiedzcie mi tylko,
co mam zrobić.
Papilończycy zaczęli ze zdziwieniem spoglądać na siebie i szeptać, aż
wreszcie jeden z członków Rady Królewskiej powiedział:
‒ Niestety, królewno! Nie wiemy, jak
można odwrócić ten czar. Tkwimy tu już od roku i czekamy, aż ktoś zdejmie z nas
złe zaklęcie.
‒ Chcemy do domu! ‒ zawołały chórem
damy dworu.
‒ Czas najwyższy, żebyśmy już
wracali ‒ dały się słyszeć liczne głosy dworzan i służących. ‒ Dość mamy tej
nudy!
Papilotta nie miała pojęcia, jak z powrotem przenieść wszystkich do
Papilonii. Dłuższą chwilę zastanawiała się, co zrobić, ale nic nie przychodziło
jej do głowy i pewnie dlatego, zanim zdała sobie z tego sprawę, wypowiedziała
jedne jedyne słowo:
‒ Przepraszam.
Nagle zaszumiało i zawirowało dokoła. Jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki pałac i mieszkańców Papilonii zassała ta sama tajemnicza siła, która
przed rokiem sprowadziła ich do Królestwa Spełnionych Życzeń. Jednocześnie gdzieś
wysoko nad głową zdumionej Papilotty dał się słyszeć szum smoczych skrzydeł. To
nadlatywał Gotfryd, żeby zabrać królewnę i Żabę z powrotem do domu.
Dziewczynka szybko wskoczyła na
grzbiet smoka, który lekko wzbił się do góry. Przelecieli nad Królestwem
Spełnionych Życzeń, minęli Wielką Bramę i w kilka minut znaleźli się nad
rynkiem Cekinady. Papilotta bez trudu
zauważyła zieloną perukę Remigiusza Kota oraz pękatą sylwetkę burmistrza, który
siedział na ogrodowej ławce. Trzymał za rękę Petronelę Kopytko i – tego
Papilotta mogła się tylko domyślić ‒ czule patrzył jej w oczy. Dziewczynka
pomachała im na pożegnanie, a potem wtuliła się między skrzydła smoka i
spokojnie zasnęła.
DEKRET KRÓLEWSKI NR 125
‒ Obudź się, królewno ‒ powiedział
Gotfryd. ‒ Właśnie przelecieliśmy nad granicą Papilonii.
Serce dziewczynki zabiło mocniej, gdy zobaczyła marmurowe wieżyczki pałacu,
a przed nim tłum Papilończyków, którzy wraz z królem Edwardem i królową
Gryzeldą czekali na jej przybycie.
Gdy tylko Papilotta zjawiła się na dziedzińcu, wiwatom i okrzykom radości
nie było końca. Po pół godzinie wszyscy uspokoili się na tyle, by wrócić do
swoich komnat i zacząć przygotowywać się do wielkiej uczty.
Zanim jednak uczta ta się rozpoczęła, Bardzo Poważna Rada Królewska wydała
dekret oznaczony numerem 125, który brzmiał w następujący sposób:
Za zgodą jego królewskiej mości,
króla Edwarda, i jego jaśnie nam panującej małżonki, królowej Gryzeldy,
niniejszym znosi się obowiązek zaplatania papilotów i ‒ za przykładem królewny
Papilotty ‒ zezwala na dowolny wbór fryzur.
‒ Nareszcie ‒ westchnął pan Ambroży
i uczesał złote włosy Papilotty w dwa kucyki, które przewiązał ogniście różową
wstążką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz