piątek, 11 marca 2016

Papiloty Papilotty (cz.2)







NARADA


W drzwiach natychmiast pojawił się znajomy lokaj w pomarańczowym surducie:
            ‒ A nie mówiłem, że nic z tego nie będzie? Burmistrz umiera z miłości, a cały kraj w rozsypce. Akwedukt zniszczony, w mieście chaos, nikt nie wie, co robić. Fryzjer wyjechał, więc nie ma komu dbać o peruki mieszkańców miasta. Na dodatek na Wrzosowych Wzgórzach zamieszkały smoki, które niszczą pola i, jak to smoki, porywają owce i krowy. Czarna rozpacz! ‒ zakończył lokaj.
            Królewna zaniemówiła, bo zrozumiała, że nie znajdzie w Cekinadzie spodziewanej pomocy.
            ‒ A tak poza tym, to nazywam się Remigiusz Kot ‒ lokaj skłonił się nisko. ‒ Proszę chwilkę poczekać. Zaraz wracam! ‒ powiedział i opuścił salę obrad.
Papilotta usiadła przy najbliższym biurku i miała ochotę się rozpłakać. Była zmęczona i głodna jak wilk.
            ‒ Nie martw się, królewno ‒ pocieszyła ją Żaba. ‒ Na peno znajdzie się ktoś, kto podpowie nam, jak dostać się do Królestwa Spełnionych Życzeń. No i da nam coś do zjedzenia ‒ rzekła i w tej właśnie chwili do środka wkroczył Remigiusz Kot niosący tacę ze śniadaniem.
            ‒ Pan czyta w moich myślach! ‒ wykrzyknęła z radością królewna.
            ‒ Hurrrra! ‒ ucieszyła się Żaba, a Papilotta rzuciła się na bułki z serem.
Lokaj musiał dwa razy biegać do ratuszowej kuchni, żeby dorobić kanapki wygłodniałym podróżniczkom, które, najedzone i zadowolone, wyjaśniły mu cel swojej wyprawy.
            ‒ Hmmm... ‒ westchnął Remigiusz Kot. ‒ To nie jest taka prosta sprawa. Nie można ot, tak sobie, otworzyć Wielkiej Bramy do Królestwa Spełnionych Życzeń. Aż dziwne, że nigdy o tym nie słyszałaś, królewno.
            ‒ Ja nigdy wcześniej nawet nie słyszałam o takim królestwie! ‒ wybuchnęła Papilotta. ‒ Gdyby nie Żaba, to nie wiedziałabym w ogóle, gdzie mam szukać naszego pałacu! O, moi biedni królewscy rodzice, moje biedne guwernantki, nianie i gwardziści! Jak mogę ich uratować?
            ‒ Musisz poczekać na otwarcie Wielkiej Bramy. A brama do Królestwa Spełnionych Życzeń otwiera się dokładnie rok po wypowiedzeniu pechowego życzenia. Zatem, królewno, jeśli się nie mylę, trzeba na to poczekać jeszcze jakieś trzysta sześćdziesiąt dni.
            ‒ Gdzie mam poczekać? ‒ Papilotta rozejrzała się dookoła. ‒ Nie ma tu ani zamku, w którym mogłabym zamieszkać, ani ogrodów z fontannami, które mogłabym podziwiać w czasie spacerów. Nie chciałabym nikogo obrazić, ale Cekinada to zwykłe miasteczko. Wydaje mi się też, że nie ma sensu pytać, czy znajdę tu fryzjera, który zaplecie mi papiloty, narodową fryzurę w Królestwie Papilonii ‒ dodała dla wyjaśnienia.
            ‒ Możesz zamieszkać w jednym z pustych pokoi na piętrze ratusza. I tak wszyscy urzędnicy wynieśli się stąd już miesiąc temu. Burmistrz Łamigłówka leży w łóżku i wzdycha, ale akurat on nie powinien ci przeszkadzać. Dla Żaby znajdziemy umywalkę i zrobimy z niej basen.
            Papilotta zmarszczyła czoło.
            ‒ A co z moją służbą? Gdzie pokojówki? Damy dworu?
            Remigiusz Kot roześmiał się na cały głos.
            ‒ Postawmy sprawę jasno, królewno. Jedzenia mamy tyle, ile znajdziemy w spiżarni. Muszę cię ostrzec, że nie jest tego dużo. Za ratuszem znajduje się ogródek, bardzo teraz zaniebany, bo pan Łamigłówka zupełnie zapomniał o wyrywaniu chwastów. Trzeba będzie zakasać rękawy, moja panno ‒ rzekł z uśmiechem. ‒ Ja nie będę miał czasu ci pomagać, bo od rana do nocy muszę odpędzać od bramy wszystkich petentów. Bez przerwy dobijają się do drzwi i chcą widzieć się z burmistrzem. A to w jego stanie jest zupełnie niemożliwe, sama widziałaś. Jest tyle pilnych spraw do załatwienia, że wprost nie wiem, do czego ręce włożyć ‒ westchnął.


CO NOWEGO W CEKINADZIE?


            Nazajutrz wczesnym rankiem Papilottę obudziły promienie słońca prześwitujące przez brudne okna jednego z górnych pokoi ratusza. Bolała ją głowa, plecy i nogi, a w szczególności lewe kolano, stłuczone wczoraj przy przesuwaniu ciężkiej kanapy, na której królewna ‒ mimo braku puchowych poduszek ‒ przespała smacznie całą noc.
            ‒ Ależ ja jestem głodna ‒ powiedziała sama do siebie. Wstała z łóżka, sprawdziła, czy wyprana wieczorem sukienka już wyschła, po czym szybko się ubrała i zajrzała do łazienki. Żaba niespiesznie pływała w mosiężnej wannie, która stała pod oknem.
            ‒ Witaj!
            ‒ Dzień dobry, królewno! Jak ci się spało?
            ‒ Bardzo dobrze! Po tygodniu wędrówki mam ochotę wylegiwać się do południa. Tyle, że jestem na to zbyt głodna i wątpię, żeby ktoś przyniósł mi śniadanie do łóżka.
            ‒ Co zamierzasz zrobić?
            ‒ Biorąc pod uwagę, że muszę tu mieszkać cały rok ‒ królewna z niedowierzaniem pokręciła głową ‒ powinnam się rozejrzeć dookoła. I przede wszystkim zorganizować coś do zjedzenia.
            ‒ Pozwolisz, moja droga, że ja dzisiaj podziękuję za kanapki Po kąpieli poszukam czegoś bardziej odpowiedniego dla żaby.
            W kuchni Papilotta znalazła kawałek suchego chleba, pęczek zwiędłych rzodkiewek i  puszkę malinowej herbaty.
            ‒ Cudownie! ‒ wykrzyknęła. ‒ To moja ulubiona herbata!
Przeszukała również pozostałe spiżarniane szafki i zakamarki. Dzięki temu zapasy dziewczynki powiększyły się o czternaście słoików powideł śliwkowych, koszyk ziemniaków i kilka tuzinów jaj.
            ‒ Pysznie! Zrobię sobie trzy jajka na miękko. Uwielbiam je! ‒ ucieszyła się królewna, ale jajka na miękko ugotowały się na twardo, bo Papilotta trzymała je we wrzątku przez półtorej godziny.
            Późne śniadanie, mycie łazienki i sprzątanie pokoju zajęło królewnie całe przedpołudnie. Na szczęście zaraz potem zjawił się lokaj, Remigiusz Kot, i przyrządził wielką patelnię jajecznicy z dużą ilością pieprzu oraz szczypiorku. Czyli dokładnie taką, jaką lubiła Papilotta.
            ‒ Pan Remigiusz ‒ powiedziała królewna do Żaby pływającej w wazie na zupę ‒  Pan Remigiusz był tak uprzejmy, że podyktował mi kilka praktycznych przepisów. Potrafię już ugotować herbatę i mogę zabrać się za robienie kogla-mogla, jajek w koszulkach, kotletów jajecznych, faszerowanych jajek i omleta.
            ‒ Królewno, czy zajrzałaś już może do burmistrza? ‒ zapytał lokaj.
            ‒ Och! ‒ krzyknęła Papilotta i poczuła, że bardzo się czerwieni. ‒ Zupełnie o nim zapomniałam...
            ‒ Pójdę do niego i zaniosę mu talerz jajecznicy. Beze mnie ten człowiek  wkrótce umrze z głodu. Nawet nie mam serca zasypywać go skargami, których wysłuchuję codziennie od mieszkańców Cekinady. Poza tym ktoś powinien też pójść do ogródka i sprawdzić, czy na grządkach znajdzie się coś jadalnego.
            ‒ A może pójdę na zakupy? ‒ zaproponowała Papilotta.
            ‒ Zakupy? Jakie zakupy? Skarbiec świeci pustkami, burmistrz załamany, urzędnicy wyjechali, nawet salon fryzjerski jest zamknięty! Smoki niszczą pola, a większość sklepów nieczynna z powodu braku towaru. Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce nie będzie z czego upiec chleba.
            ‒ To niemożliwe!
            ‒ Ależ oczywiście, że możliwe. I tak mamy szczęście, że dziś rano piekarnia jeszcze działała. A na dodatek ‒ nie wiem, czy to zauważyłaś, królewno ‒ w ratuszowych kranach nie ma już ani kropli wody.
            ‒ No nie! Przecież jeszcze niedawno robiłam herbatę.
            ‒ Nie ma ani kropelki. Sprawdzałem przed sekundą. Pewnie zawaliła się kolejna część akweduktu prowadząca do centrum miasta. Co będziemy pić i w czym będziemy się kąpać? Och, królewno, boję się, że będziesz musiała poszukać sobie innego mieszkania ‒ westchnął.
            ‒ Nie, nie, nie! ‒ odpowiedziała wzburzona Papilotta. ‒ Nie po to przez pół dnia robiłam porządek w pokoju, żeby się stąd zaraz wyprowadzać!. Musimy znaleźć jakiś sposób na odbudowanie akweduktu. Miasto musi mieć wodę ‒ powiedziała zdecydowanym głosem, podziękowała za jajecznicę i ruszyła do ratuszowej sali obrad.


WIELKIE PORZĄDKI


            Przez godzinę Papilotta pisała odezwę do tych mieszkańców Cekinady, którzy pozostali w mieście. Wzywała ich do stawienia się jutro na głównym placu dokładnie o dziesiątej rano. Ku wielkiemu zdziwieniu królewny, następnego dnia przed ratuszem zjawili się dosłownie wszyscy! Każdemu przeszkadzał bałagan, brak wody i puste sklepy. Bano się też smoków, które rozzuchwaliły się do tego stopnia, że przelatywały nad miastem i straszyły przechodniów.
            ‒ Mieszkańcy Cekinady! ‒ zawołała królewna, gdy błyszczący cekinami tłum wypełnił plac przed ratuszem. ‒ Jestem Papilotta z Papilonii! Muszę dostać się do królestwa Spełnionych Życzeń. Żeby jednak Wielka Brama się otwarła, trzeba poczekać cały rok. Od znanego wam wszystkim pana Remigiusza Kota dowiedziałam się o problemach, które spadły w ostatnich tygodniach na miasto...
            ‒ Nie mamy wody w kranach! ‒ przerwał jej mężczyzna w purpurowej peruce obsypanej różowymi cekinami. ‒ Fontanny wyschły i nie ma gdzie moczyć nóg w czasie upałów!
            ‒ Dzisiaj rano wykupiłam ostatnie dziesięć bułek w piekarni ‒ piskliwym głosem skarżyła się kobieta w peruce ozdobionej słomkowym kapeluszem. ‒ Piekarz zapowiedział, że więcej chleba i ciastek nie będzie. Zabrakło mu mąki do pieczenia.
            ‒ Na ulicach brud, smród i sterty śmieci! ‒ krzyknął ktoś stojący w głębi tłumu.
Wszyscy rozejrzeli się dookoła. Na chodnikach leżały stare gazety, a kosze wysypywały się na nieskoszone od dawna trawniki.
            ‒ Dlatego coś z tym trzeba zrobić! ‒ zawołała Papilotta. ‒ Jeszcze dzisiaj wspólnymi siłami uporządkujemy miasto, a potem zajmiemy się smokami i akweduktem.
            ‒ A co z burmistrzem?
            ‒ Pan Łamigłówka jest ... hmmm... chory ‒ chrząknęła. ‒  Musi odpoczywać i nie powinniśmy mu przeszkadzać ‒ powiedziała królewna. ‒ Teraz proszę: niech mieszkańcy każdej ulicy uprzątną teren wokół swoich domów. Ja z panem Remigiuszem zajmę się placem przed ratuszem. Potrzebuję tylko kilku pomocników. Grabie, miotły i łopaty stoją przygotowane tu obok!
            Mieszkańcy Cekinady ochoczo wzięli się do pracy. Zaczerwieniona ze zmęczenia Papilotta grabiła śmieci wokół fontanny, a Żaba przekazywała informacje pomiędzy królewną a lokajem, który znakomicie zarządzał sprzątaniem. Po południu przed ratusz zajechał drabiniasty wóz, na którym stało kilka koszy wypełnionych po brzegi chrupiącymi bułeczkami. To piekarz, przełamawszy wrodzone skąpstwo, podzielił się swoimi zapasami pieczywa. Pan Remigiusz Kot zorganizował transport beczek ze świeżą wodą, pochodzącą ze źródełka na obrzeżach miasta. Nawet burmistrz Łamigółwka na krótką chwilę wyjrzał z okna i dosyć przyjaźnie pomachał wszystkim brudną chustką do nosa.
            ‒ Panie Remigiuszu, czy zna pan kogoś, kto mógłby mieć akordeon? ‒ niespodziewanie zapytała Papilotta, kiedy po półgodzinnej przerwie mieszkańcy Cekinady znowu zabrali się do pracy.
            ‒ Akordeon? ‒ zdziwił się lokaj. ‒ Nasz burmistrz lubił grywać na tym instrumencie, królewno. Czemu pytasz?
            ‒ Tak się właśnie zastanawiam,  jak można wypędzić z królestwa te natrętne  smoki... Ja już podobno jednego przegoniłam. Tyle, że było to bardzo dawno temu i  nic nie pamiętam ‒ zamyśliła się na chwilę. ‒ Hmmm... Sądzę, że znalazłby się sposób! ‒ wykrzyknęła i pędem pobiegła do dawnego gabinetu Lucjana Łamigłówki.


           
TRZY SMOKI I JEDNA PIOSENKA


            Nad Wrzosowymi Wzgórzami wstawało słońce. Opromieniło drzewa, które rosły w pobliżu skalnych pagórków. Gotfryd, jeden z trzech smoków od niedawna zamieszkujących tutejszą jamę,  przewracał się właśnie na lewy bok. Nagle do jego pogrążonych we śnie uszu doleciał dziwny, jęcząco-skrzypiący dźwięk. Najpierw pomyślał, że to tylko zły sen. Ale kiedy drugi smok, daleki kuzyn Eustachy, zaczął ciągnąć go za nogę, Gotfryd musiał się obudzić i przyznać, że nadal dzwoni mu we wszystkich dziesięciu uszach.

Rys. Filip


            ‒ Co to jest? ‒ zapytał zaspanym głosem Gotfryd.
            ‒ To ja się pytam, co to jest? ‒ odburknął Eustachy i rozprostował zielone skrzydła.
W tej samej chwili poruszyło się złotoczerwone cielsko ostatniego z kuzynów, smoka Pankracego.
            ‒ Zwariowaliście chyba! Dlaczego budzicie mnie tak wcześnie? Przestańcie w tej chwili! ‒ powiedział.
            ‒ To nie my! ‒ Eustachy i Godfryd byli oburzeni. ‒ Też chcielibyśmy wiedzieć, o co chodzi.
            Wszystkie smoki spojrzały na siebie bez słowa i siedem smoczych głów (w tym pięć Godfryda) jednocześnie wyjrzało z jamy.
            Przed wejściem do pieczary stało krzesło, na którym siedziała piegowata, chuda dziewczynka z zadartym nosem. Na kolanach trzymała akordeon, z którego wydobywały się kakofoniczne, ordynarne dzwięki.

Miał ogrodnik w klatce kosa
i konewkę złotą miał...

‒ rozległ się fałszujący śpiew ‒

A gdy klatkę tę otworzył
porwał ptaszka zimny wiatr...

Papilotta nie przerwała nawet w momencie, gdy Eustachy ryknął na całe gardło i zaczął zionąć ogniem.
            Na swoje nieszczęście trzej smoczy kuzyni pochodzili z bardzo muzykalnej rodziny i  mieli wrażliwy słuch. Swojego czasu Eustachy dostawał najwyższe oceny za grę na harfie i bałałajce. Gotfryd miał własny zespół muzyczny, który przygrywał na weselach. Pankracy był wielbicielem opery i w wolnym czasie komponował.
            Czternaście zwrotek rzewnej ballady o złotej konewce i zaczarowanym kosie doprowadziłoby do granicy wytrzymałości nawet mniej wytrawnych wielbicieli muzyki. Smoki najpierw próbowały straszyć rzępolącą na akordeonie królewnę, potem ją ignorować, a w końcu rzuciły się na ziemię, żeby tarzać się po trawie i krzyczeć z rozpaczy.
            Papilotta udawała, że nie zauważa szalonych smoczych fikołków i wymachów skrzydeł. Nie przestraszyła się nawet uderzeń ogonów, które wyrywały drzewa z ziemi i roztrzaskiwały skały. Najspokojniej w świecie odśpiewała balladę do końca i zapytała:
            ‒ Wystarczy czy macie ochotę na więcej?


Rys. Filip



AKWEDUKT


            ‒ Nie wiem, jak mogło dojść do takiego nieporozumienia ‒ pokręcił głową Remigiusz Kot i zamieszał w kociołku wiszącym nad ogniskiem. Papilotta, Żaba, lokaj oraz kilku odważniejszych mieszkańców miasta siedziało przy ogniu rozpalonym w pobliżu smoczej jamy na Wrzosowych Wzgórzach. ‒ Skąd niby mieliśmy wiedzieć, że panowie nie jedzą mięsa? ‒ rzekł z niedowierzaniem i zajął się rozdzielaniem ryżowo-warzywnej potrawki, którą wspólnymi siłami ugotowali na obiad.
            ‒ Nigdy w życiu żaden z nas nie zjadł żadnej krowy ‒ powiedział Eustachy.
            ‒ On jestem wegetarianinem ‒ wyjaśnił Gotfryd, wskazując na Eustachego. ‒ Pankracy to zatwardziały jarosz, a ja już dawno wykreśliłem mięso z jadłospisu.
Wszystkie głowy Gotfryda uśmiechnęły się jednocześnie do Papilotty pałaszującej swoją porcję potrawki.
            ‒ Mieliśmy wakacje, przylecieliśmy tutaj i z nudów, dla kawału, a to przenieśliśmy stado owiec do sąsiedniego królestwa, a to przestraszyliśmy orzących pola chłopów...
            ‒ A akwedukt? ‒ przerwał mu Remigiusz Kot.
            ‒ Co akwedukt? Jaki akwedukt? To nie my! Była burza, rzeka wezbrała i akwedukt nie wytrzymał naporu wody. Pewnie już od dłuższego czasu potrzebował remontu. To dlatego wszystko się zawaliło!
Następnego ranka dziesiątki mieszkańców Cekinady ruszyło w stronę zburzonego akweduktu. Czekały tam na nich trzy smoki, które od świtu zdążyły przynieść mnóstwo kamieni z niedalekiego kamieniołomu. Królewna Papilotta przy pomocy lokaja Remigiusza przydzielała i kontrolowała pracę. Klemens Packa, majster budowniczy, pilnował, aby przęsła akweduktu stały równo. Smoki zajmowały się transportem ciężkich głazów i co chwilę słychać było łopot wielkich skrzydeł. W gruncie rzeczy wszyscy musieli przyznać, że  pomoc Gotfryda, Pankracego i Eustachego była po prostu niezbędna. Pomiędzy tłumem zapracowanych osób skakała Żaba, zwyczajowo już pełniąca rolę posłańca. W lewej ręce nosiła parasol chroniący ją od słońca, a w prawej notes i długopis.
Budowę zaszczycił swą obecnością burmistrz Łamigłówka, który nadal był w podłym humorze, ale przynajmniej uczesał perukę i ubrał się w świeży garnitur.  Papilotta celowo przydzieliła go do rozdzielania zupy w czasie przerwy obiadowej. Jego kocioł z grochówką stał obok kotła niejakiej Petroneli Kopytko, uroczej i wciąż pięknej wdowy po miejscowym szewcu.
            ‒ Panie burmistrzu ‒ zagadnęła uprzejmie Petronela. ‒ Może miałby pan ochotę na talerz zupy?
            ‒ Nie, dziękuję ‒ odpowiedział chłodno Lucjan Łamigłówka. ‒ Grochu nie jadam. Ja ostatnio w ogóle nic nie jadam. Nic a nic ‒ dodał. ‒ Pijam tylko parzoną miętę i bardzo rzadki budyń.
            ‒ Dlaczego? Panie burmistrzu! Pan nam się zagłodzi na śmierć ‒ Petronela przyjrzała się dokładnie nieco chudszej niż zazwyczaj postaci Łamigłówki.
I tym sposobem ‒ przy kotłach z grochówką ‒ wdowa po szewcu miała okazję wysłuchać historię nieszczęśliwej miłości burmistrza do panny Violetty Wąsik. A że Petronela miała niezwykle czułe serce, raz po raz ocierała swoje piękne, zielone oczy i wzdychała:
            ‒ Ach, co to musiało być za uczucie!
Akwedukt został odbudowany jeszcze w tym samym miesiącu. Smoki pomogły nie tylko w postawieniu zburzonych filarów, ale także codziennie zaopatrywały Cekinadę w świeżą wodę, którą nosiły w wielkich beczkach z małego źródełka za miastem. W każdą niedzielę wszyscy mieszkańcy, zamiast na budowę, szli na Wrzosowe Wzgórza, gdzie Papilotta z Żabą organizowały pikniki.
Otwarcie akweduktu zostało uświetnione festynem, któremu przewodniczył coraz mniej zasmucony burmistrz Łamigłówka. Były pokazy sztucznych ogni,  konkursy dla dzieci, ruletka i loteria z fantami. Miejscowi kucharze i cukiernicy zadbali o skromny, ale przepyszny poczęstunek,  do tańca zaś przygrywał zaproszony na tę okazję zespół muzyczny smoka Gotfryda (on sam grał swoimi pięcioma głowami na pięciu różnych fletach i piszczałkach).


KRÓLESTWO SPEŁNIONYCH ŻYCZEŃ


            Zanim Papilotta się spostrzegła, minął rok od jej przybycia do Cekinady. W tym czasie zaprzyjaźniła się bardzo z Gotfrydem, który postanowił zabawić tu dłużej niż jego dwaj kuzyni i dawał królewnie lekcje gry na akordeonie. Szczerze mówiąc, próbował ją nauczyć tylko jednej jedynej piosenki ‒ tej o kosie i konewce ‒ bo, jak sam powiedział, na więcej zabrakło mu cierpliwości. Żaba zamieszkała w marmurowej sadzawce na tyłach ratusza. Burmistrz zatrudnił ją na pełny etat jako swojego posłańca i co miesiąc wypłacał jej pensję. Wszystkie pieniądze Żaba wydawała na cekiny i peruki. A sam Łamigłówka, obecnie bez pamięci zakochany w pięknej Petroneli Kopytko, przy pomocy kilku osób doprowadził całe państwo do idealnego porządku. Niemałą zasługę miała przy tym Papilotta, która była prawą ręką burmistrza.
            Dokładnie po trzystu pięćdziesięciu ośmiu dniach od przybycia do Cekinady Papilotta pożegnała się ze wszystkimi przyjaciółmi  i (z Żabą na lewym ramieniu) stanęła przed Wielką Bramą, która wczesnym rankiem wyłoniła się zza chmur i mgły. Dziewczynka nacisnęła lekko klamkę i przestąpiła próg Królestwa Spełnionych Życzeń. Od razu musiała zmrużyć oczy, bo od tutejszych budowli bił blask milionów szlachetnych kamieni, które połyskiwały w pełnym słońcu.
            Niezwykłej urody budowle stały blisko siebie, dosłownie jedna obok drugiej: pałac przy zamku, zamek między dwoma wysokimi kamieniczkami, wieża za inną wieżą. Mimo tej ciasnoty i natłoku, plątaniny kamiennych mostów i mostków, fontann i oczek wodnych, Papilotcie podobało się to królestwo, które według niej było jeszcze piękniejsze niż jej dawny pałac, ogrody i trawnik wokół niego.
Królewna wolnym krokiem przemierzała wąziutkie uliczki tej jedynej w swoim rodzaju krainy. Z ciekawością przyglądała się przechodniom ubranym w długie, złocone szaty.
            ‒ Oni noszą dokładnie takie same stroje jak mój królewski tatuś i moja królewska mamusia. A jacy wszyscy są piękni! A jacy wysocy! Nie widzę nikogo, kto byłby starszy niż najmłodsza z moich papilońskich pokojówek. Wygląda na to, że w Królestwie Spełnionych Życzeń nikt się nie starzeje ‒ stwierdziła Papilotta.
Ścieżka zaprowadziła dziewczynkę do ogromnego parku nad brzegiem morza. W parku ‒ zamiast znanych królewnie sosen, świerków i dębów ‒ rosły wysokie palmy kokosowe i bananowce. Pod nimi stały liczne altany i bogato zdobione namioty. W środku na sofach i kanapach siedziało mnóstwo dziewczynek i chłopców. Na pierwszy rzut oka było widać, że wylegujące się na poduszkach dzieci wcale nie musiały chodzić do szkoły, jeść marchewki ani słuchać gderania rodziców. 
            ‒ Może i spełniły się im wszystkie marzenia, ale... Chyba nudzą się teraz jak mopsy ‒  zdziwiła się papilotta. I rzeczywiście: niektóre dzieci wyglądały, jakby nie wiedziały, co mają zrobić z mnóstwem wolnego czasu. Przerzucały sterty zabawek i bezradnie rozglądały się dookoła w poszukiwaniu ciekawszego zajęcia. 
Królewna zwróciła uwagę na małego chłopca, który w jednej z altan objadał się ciastkami. Papilotta jeszcze nigdy w życiu nie widziała takiej ilości słodyczy. Były tam wspaniałe trzypiętrowe torty, sorbety w siedemnastu kolorach, lody pistacjowe oraz niezliczone ilości biszkoptów.
            ‒ Mam nadzieję, że wieczorem dadzą temu chłopcu dużą łyżkę miętowych kropli. Ma nockę z głowy ‒ ból brzucha gwarantowany ‒ powiedziała królewna do Żaby. ‒ Kto pozwala takiemu maluchowi nałożyć na talerzyk pół tortu i trzy ptysie? Co na to jego dentysta?
            ‒ Papilotto ‒ Żaba poklepała dziewczynkę po ramieniu. ‒ Nie mamy czasu na zwiedzanie! Trzeba odnaleźć twoich rodziców.
            ‒ Mam nadzieję, że są tu gdzieś niedaleko. Chciałabym ich jak najszybciej zobaczyć ‒ stwierdziła ze smutkiem Papilotta i przyspieszyła kroku.


BARDZO WAŻNE SŁOWO


Po godzinie poszukiwań oczom królewny ukazał się jej własny pałac ze strzelistymi wieżyczkami. Był wciśnięty między dwa zachwycające zamki. Wielki dziedziniec, z braku miejsca, leżał zwinięty pod bramą wjazdową. Obok niej, jedne na drugich, poupychano kolumny, cyprysy i kilka fontann z papilońskiego ogrodu. Okna pałacu były otwarte, a na szerokich parapetach siedzieli mieszkańcy Papilonii: jego wysokość król Edward sam ze sobą rozgrywał partię szachów, królowa Gryzelda pisała wiersz i poszukiwała sensownego rymu do słowa „prząśniczka”, zaś cała Bardzo Poważna Rada Królewska powtarzała na głos tabliczkę mnożenia. Pozostali poprawiali papiloty, wertowali stare gazety lub po prostu ucinali sobie drzemkę. 
Stojąca przed pałacem królewna w jednej chwili zrozumiała, jak bardzo brakowało jej rodziców, wszystkich dworzan i służących. Ze szczęścia zaszumiało jej w głowie, więc zawołała najgłośniej jak umiała:
            ‒ Dzień dobry! ‒ energicznie pomachała rękami. ‒ To ja, Papilotta!
            Wszyscy na raz wyjrzeli z okien i zaczęli radośnie krzyczeć.
            ‒ Córeczko! Co ty tu robisz? ‒ zawołała królowa po dłuższej chwili wypełnionej szlochaniem i wycieraniem nosa.
            ‒ Córeczko! Tęskniliśmy za tobą ‒ dodał wzruszony król.
            ‒ Królewno, a gdzie twoje papiloty? ‒ zapytał nieco urażonym głosem nadworny fryzjer. Karcącym wzrokiem przypatrywał się Papilottcie uczesanej w warkoczyki. ‒ To bardzo nieładnie, że królewna zapomniała o naszej narodowej fryzurze. Gdyby nie okoliczności, należałoby królewnę stosownie ukarać. Jest na to nawet specjalny paragraf ‒ dodał, ale po chwili roześmiał się ze szczęścia na cały głos, wychylił przez okno i  zaczął posyłać królewnie powitalne całusy.
            ‒ Przyszłam was uratować. Ja i moja przyjaciółka ‒ Papilotta pokazała na żółtozieloną Żabkę. ‒ Powiedzcie mi tylko, co mam zrobić.
Papilończycy zaczęli ze zdziwieniem spoglądać na siebie i szeptać, aż wreszcie jeden z członków Rady Królewskiej powiedział:
            ‒ Niestety, królewno! Nie wiemy, jak można odwrócić ten czar. Tkwimy tu już od roku i czekamy, aż ktoś zdejmie z nas złe zaklęcie.
            ‒ Chcemy do domu! ‒ zawołały chórem damy dworu.
            ‒ Czas najwyższy, żebyśmy już wracali ‒ dały się słyszeć liczne głosy dworzan i służących. ‒ Dość mamy tej nudy!
Papilotta nie miała pojęcia, jak z powrotem przenieść wszystkich do Papilonii. Dłuższą chwilę zastanawiała się, co zrobić, ale nic nie przychodziło jej do głowy i pewnie dlatego, zanim zdała sobie z tego sprawę, wypowiedziała jedne jedyne słowo:
            ‒ Przepraszam.
Nagle zaszumiało i zawirowało dokoła. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pałac i mieszkańców Papilonii zassała ta sama tajemnicza siła, która przed rokiem sprowadziła ich do Królestwa Spełnionych Życzeń. Jednocześnie gdzieś wysoko nad głową zdumionej Papilotty dał się słyszeć szum smoczych skrzydeł. To nadlatywał Gotfryd, żeby zabrać królewnę i Żabę z powrotem do domu.
            Dziewczynka szybko wskoczyła na grzbiet smoka, który lekko wzbił się do góry. Przelecieli nad Królestwem Spełnionych Życzeń, minęli Wielką Bramę i w kilka minut znaleźli się nad rynkiem Cekinady.  Papilotta bez trudu zauważyła zieloną perukę Remigiusza Kota oraz pękatą sylwetkę burmistrza, który siedział na ogrodowej ławce. Trzymał za rękę Petronelę Kopytko i – tego Papilotta mogła się tylko domyślić ‒ czule patrzył jej w oczy. Dziewczynka pomachała im na pożegnanie, a potem wtuliła się między skrzydła smoka i spokojnie zasnęła.


DEKRET KRÓLEWSKI NR 125


            ‒ Obudź się, królewno ‒ powiedział Gotfryd. ‒ Właśnie przelecieliśmy nad granicą Papilonii.
Serce dziewczynki zabiło mocniej, gdy zobaczyła marmurowe wieżyczki pałacu, a przed nim tłum Papilończyków, którzy wraz z królem Edwardem i królową Gryzeldą czekali na jej przybycie.
Gdy tylko Papilotta zjawiła się na dziedzińcu, wiwatom i okrzykom radości nie było końca. Po pół godzinie wszyscy uspokoili się na tyle, by wrócić do swoich komnat i zacząć przygotowywać się do wielkiej uczty.
Zanim jednak uczta ta się rozpoczęła, Bardzo Poważna Rada Królewska wydała dekret oznaczony numerem 125, który brzmiał w następujący sposób:

Za zgodą jego królewskiej mości, króla Edwarda, i jego jaśnie nam panującej małżonki, królowej Gryzeldy, niniejszym znosi się obowiązek zaplatania papilotów i ‒ za przykładem królewny Papilotty ‒  zezwala na dowolny wbór fryzur.

            ‒ Nareszcie ‒ westchnął pan Ambroży i uczesał złote włosy Papilotty w dwa kucyki, które przewiązał ogniście różową wstążką.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz