Ruiny zamku w Celju, fot. Ewelina |
Rozdział I
Ciotka Sabina, smażalnia i my
I
Tego dnia, kiedy cała ta historia się zaczęła, ciotka
Sabina wpadła do smażalni niesiona wiatrem. Jej rude, farbowane włosy sterczały
rozwichrzone na wszystkie możliwe strony. Wyglądała jak strach na wróble,
któremu pali się głowa.
‒ Do czego to podobne, żeby dzieci znowu jadły smażonego
mintaja?
Nie wiem, co ma do smażonego mintaja. To pierwszy raz w
tym tygodniu ‒ wczoraj były pyzy z mrożonki.
‒ Cudownie! Wspaniale! Wiatr zburzył mi całą fryzurę ‒ ciotka
Sabina przejrzała się w szybie.
Fryzurą nazywa plątaninę włosów w kolorze marchwi, którą
spina na czubku głowy. Wydaje się jej wtedy, że wygląda młodziej.
‒ Skąd taki silny wiatr? Na niebie ani jednej chmurki ‒
stwierdziła. Nagle spojrzała na mój talerz i zrobiła minę, jakby zobaczyła tam
pełzającego robaka. ‒ Co to jest? ‒ pokazała palcem ozdobionym dwoma złotymi
pierścionkami.
‒ Frytki ‒ odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
‒ Adam! ‒ krzyknęła do taty przez drzwi prowadzące na
zaplecze. ‒ Dajesz maluchom frytki? Czy ty już zupełnie oszalałeś? Smażony
mintaj i frytki? Zabijasz własne dzieci! Podtruwasz je na raty! ‒ ciotka aż
sapała z oburzenia, a ja,Viki i Julek wcinaliśmy w ciszy nasz obiad.
Tato nawet nie wystawił głowy i w ciasnej kuchni bez
słowa przewracał na patelni kolejne kawałki ryby.