niedziela, 21 sierpnia 2016

Broszka (cz.2)

fot. Ewelina

ROZDZIAŁ III


Broszka z rubinowym oczkiem


            Na drugi dzień po południu siedziałem w smażalni i jadłem frytki z dorszem, mimo że był to dzień mrożonek. Tato dostał zamówienie z urzędu pracy i teraz w szybkim tempie szykował piętnaście zestawów obiadowych. Viki przed chwilą wyszła do szkoły muzycznej, a Julka nie było, bo nie zdążyłem go jeszcze odebrać ze żłobka.
            Przy sąsiednim stoliku, z torbą na kolanach siedział pan Roman ‒ zaprzyjaźniony emeryt, który jednocześnie jadł i czytał „Newsweeka”. Ostatnie trzy miejsca w smażalni zajmowali robotnicy kładący nowy chodnik na rogu Jaśminowej.
‒ Słyszał pan, panie Adamie, co tam się stało u pięknej Klary? ‒ pan Roman powolnym ruchem wybierał ości z tłustej makreli, którą miał przed sobą. ‒ Był jakiś wybuch.
Tato stanął przy kasie, żeby wystawić rachunek dla tych z urzędu. Mruknął coś niezrozumiale i pan Roman sam odpowiedział na swoje pytanie:
‒ Wybuchło jak na sylwestra. Ludzie mówili, że do komendy było słychać te fajerwerki ‒ pokiwał głową. ‒ Na kilometr! Uwierzysz pan?
‒ Hmmm... ‒ jak zawsze odpowiedział tata.
‒ Dokładnie! Wezwała policję, ale nie było zbyt wielu szkód, tylko, panie, sufit okopcony i porozwalane książki, nic więcej. No to pogadali z nią trochę, pocieszyli, obiecali, że się rozejrzą i poszli.
Siedziałem cicho jak mysz pod miotłą i udawałem, że mnie nie ma.
‒ Na początku myśleli, że to napad, ale nic nie zginęło ‒ ciągnął niezmordowanie pan Roman. ‒ Nic oprócz jakiejś tam broszki. Nie myśl pan, że to coś cennego. Żadne tam diamenty czy brylanty, tylko zwykły czarny onyks. Klara zarzeka się, że broszkę miała przypiętą do bluzki, ale wiesz pan, jakie są te kobiety. Fatałaszków, łańcuszków całe szafy, że potem same nie pamiętają, co na siebie włożyły. Moja synowa przypomina choinkę na Boże Narodzenie, od stóp do głów w błyskotkach. Świeci się to, panie, jak kometa. Dobrze, że w księgarni nikomu nic się nie stało ‒ dodał jednym tchem. ‒ Szkoda by było takiej pięknej kobitki jak Klara, nieprawdaż? W spożywczym Mamcarczykowa mówiła, że tam jakieś dzieci coś kupowały, ale nie wiedziała czyje. Na szczęście w papierniczym nie było nikogo, bo wszyscy stali przy kasie.
            Skurczyłem się na swoim krześle. Przez cały czas miałem dziwne przeczucie, że coś mi się nie zgadza w opowieści pana Romana. Myślałem, myślałem i nagle mnie oświeciło: jakim cudem mówił, że broszka zaginęła, jeśli wczoraj późnym popołudniem zanieśliśmy ją z powrotem do księgarni? To niemożliwe, pomyślałem. Widziałem Sochę, który wmieszał się w tłum ciekawskich i wszedł do sklepu. Tak jak wszyscy inni obejrzał okopcony sufit i wysłuchał użalań pani Ludmiły, która pomagała Klarze sprzątać. W pewnym momencie schylił się, żeby zawiązać but ‒ i właśnie wtedy prawie niezauważalnym ruchem ręki wsunął broszkę pod najbliższy regał. Położył ją tak, żeby nikt przypadkiem jej nie rozdeptał, ale żeby była widoczna. Ostatecznie bez problemu można by wymieść ją miotłą.
            A teraz pan Roman stwierdza, że broszka zaginęła.
            Nagle robotnicy zaczęli się zbierać do wyjścia i zrobiło się trochę zamieszania. Gdy tylko jednak wyszli, pan Roman spojrzał na mnie badawczo i zapytał:
‒ Czy ty aby czegoś o tym nie wiesz, smyku?
Napchałem do ust mnóstwo ziemniaków, żebym nie musiał odpowiadać na to pytanie. Staruszek nie odpuszczał jednak, tylko patrzył mi prosto w oczy i czekał z założonymi rękami, aż przełknę.