środa, 6 stycznia 2016

Sprzedawca snów



Spotkałam go dawno temu za miastem
na wąskim moście między jawą i snem,
czytał gazetę, objadał się ciastem
w majowy wietrzny i słoneczny dzień.

I widywałam go potem codziennie,
od świtu do zmierzchu zawsze siedział sam,
nosił czarny melonik, a zamiennie:
zielony cylinder ‒ starszy, siwy pan.

Miał torbę zapiętą na dwa haczyki,
w niej kilogramy tęczowych guzików,
srebrzystą wagę, małe odważniki,
grabki, łopatkę, mnóstwo flakoników.

„Przepraszam, co robi pan na tym moście?”
„Przychodzę tu często, dokładnie jak ty,
Patrzę na rzekę, przyglądam się wiośnie
i zarabiam na życie, sprzedając sny”.

Myślałam: ‒ Może brak mu piątej klepki?
Szukam w kieszeni: znalazłam dwa grosze!
„Niech więc mi pan spakuje do torebki...
Sześć deko snów kolorowych, poproszę”.

„Zażyj pastylkę wieczorem przed spaniem,
rozgryź i popij gorącą herbatą.
A jakich snów sobie życzysz, kochanie?”
„Takich, co pachną cukrową watą!”




„Mam sto snów do wyboru,
 sto snów do koloru,
zielone ‒ szalone,
różowe ‒ rozmarzone:


o zakochanych księżniczkach,
czarodziejskich trzewiczkach,
podróżach dalekich,
rusałkach znad rzeki,
mlecznej, gwiezdnej drodze,
domku na jednej nodze,
huśtawce z pajęczyny,
złotych włosach dziewczyny,
o rybce, co spełnia marzenia ‒
to wszystko jest do wyśnienia!”


Chcę płacić, ale powstrzymał mnie gestem.
„Schowaj pieniądze, maleńka, nie warto.
Masz szczęście, bo w dobrym humorze jestem,
akurat dziś sny rozdaję za darmo!”

Podniósł walizkę, uchylił kapelusza,
nie mówił wcale, czy spotkamy się znów.
Patrzyłam, jak wolno w stronę miasta rusza
mój nowy przyjaciel ‒ sprzedawca snów.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz