poniedziałek, 14 grudnia 2015

Anatol Mątewka i wyprawa do Kogli - Mogli






I

Emerytowany cukiernik, pan Anatol Mątewka, drzemał właśnie w fotelu, gdy obudził go ostry dźwięk telefonu. Wyrwany ze snu podskoczył i przetarł zaspane oczy.
‒ Halo ‒ wymruczał do słuchawki w kształcie czekoladowego rożka.
‒ Halo! Halo! ‒ odparł uradowanym głosem król Marmelandii, Atanazy. ‒ To ja, panie Anatolu, poznaje mnie pan?
‒ Wasza wysokość! ‒ ucieszył się pan Mątewka, który bardzo lubił mądrego władcę Marmelandii.
‒ Jak to dobrze, panie Anatolu, że zastałem pana w domu. Już myślałem, że marznie pan gdzieś nad brzegiem jeziora i łowi rybki, gdy tymczasem ja... ‒ w tym momencie, ku zdziwieniu starego cukiernika, głos króla załamał się. Przez chwilę panu Mątewce wydawało się, że słyszy w słuchawce cichy szloch i kilka głośniejszych westchnięć.
‒ Wasza wysokość, co się stało?
‒ Nie wiem doprawdy od czego mam zacząć, drogi panie Anatolu ‒ bezradnie odparł monarcha, a głos zatrząsł mu się jak galaretka. ‒ Wszystko idzie źle! Proszę sobie wyobrazić, że Gwiazdka za pasem, a w pałacu do popołudniowej kawy jest tylko stary sernik ‒ jęknął król. ‒ Do niedawna nasz cukiernik, pan Kajetan Radełko, piekł przepyszne biszkoty, a teraz? Coś złego dzieje się w pałacowej kuchni ‒ wyszeptał z przejęciem Atanazy ‒ Najpierw podano niedopieczoną łaciatkę. Myślę sobie: ech, może zdarzyć się każdemu. Następnego dnia nie dostaliśmy deseru, wieczorem w czekoladowym cieście nie było czekolady, a dzisiaj przynieśli ptysie z bitą śmietaną, do której ktoś nasypał soli!
Wyobraża pan sobie?
‒ Przyznam szczerze, wasza wysokość, że w głowie mi się to nie mieści.
‒ Próbowałem delikatnie wypytać pana Kajetana, skąd taki nagły spadek formy ‒ poinformował król ‒ ale szczerze mówiąc, lepiej nie pojawiać się teraz w pracowni. Przyjechał do niego siostrzeniec, ma na imię... jeśli się nie mylę: Filip. Dzisiaj rano wchodzę do kuchni, a pan Kajetan siedzi na krześle z okładem na czole. Wszędzie bałagan, śmieci, a Filip biega dookoła stołu i rozsypuje mąkę.
‒ Po prostu niewiarygodne... ‒ wtrącił pan Anatol.
‒ Myślałem, że chłopiec uspokoi się usłyszawszy królewskie upomnienie, ale gdzie tam! Na nic zdał się cały mój majestat. Filip, gdy tylko zobaczył mnie w drzwiach, czmychnął przez okno, rzucając w pana Kajetana workiem cukru!
‒ To straszne!
‒ Pan Kajetan nie wie, jak ma sobie poradzić z siostrzeńcem. Narzeka, popija melisę, a gdy już ruszy się z fotela, musi sprzątać po tym łobuzie, Filipie. Na dodatek ‒ powiedział władca Marmelandii ‒ pałacowe nianie i guwernantki są tak zajęte opieką nad moimi własnymi pociechami, że nie wystarcza im czasu, aby przypilnować jeszcze jednego dziecka. Mają dość roboty z Albertynem, Adeliną, Aldoną, Andronem, Anicettą, Adalbertem i Aurelianem ‒ wyliczył jednym tchem i zawiesił głos.
‒ Zatem? ‒ odważył się zapytać Anatol Mątewka.
‒ Zatem bardzo proszę, panie Anatolu, aby zechciał pan do nas przyjechać. Trzeba jak najszybciej zaprowadzić porządek w pałacowych kuchniach. Moja małżonka od tygodnia nie dostała ulubionych kruchych ciasteczek ‒ poskarżył się Atanazy.
‒ Jak sobie życzy wasza królewska mość! ‒ odpowiedział cukiernik po krótkim namyśle. ‒ Proszę dać mi tylko kilka godzin na spakowanie.
‒ A czy... czy... pana gospodyni mogłaby przyjechać razem z panem?- poprosił błagalnym tonem król. ‒ Bardzo nam brakuje panny Lukrecji, a myślę, że mogłaby się przydać w pałacu, zwłaszcza, że zbliżają się Święta. Ona tak pięknie pakuje prezenty! ‒ dodał.
‒ W tej chwili panna Lukrecja piecze placek drożdżwy ‒ wyjaśnił emerytowany cukiernik. ‒ Zaraz do niej pójdę i powiem, o co chodzi. Najdalej jutro po południu będziemy już w stolicy Marmelandii.
‒ To cudownie!- wykrzyknął król Atanazy, a w słuchawce telefonu słychać było, że podskoczył do góry ze szczęścia. ‒ Wspaniale! Widzimy się więc jutro! Do widzenia!
‒ Do zobaczenia, wasza królewska mość ‒ pożegnał się pan Mątewka.
‒ Chwileczkę! Chwileczkę! ‒ zdążył jeszcze zawołać król. ‒ Czy panna Lukrecja mogłaby zabrać swój słynny Kuferek Z Najpotrzebniejszymi Rzeczami? Od tygodni męczy mnie zgaga, a lekarstwa naszego nadwornego aptekarza nie działają.
‒ Oczywiście, że zabierzemy ze sobą kuferek ‒ przytaknął cukiernik. ‒ Będziemy musieli wziąć także Pitfurka, tego zezowatego kota pana Radełki, pamięta wasza wysokość? Nie możemy zostawić go w domu, bo biedne kocisko mogłoby zwariować z samotności. Pitfurek chętnie odwiedzi Kajetana. To przecież jego dawny właściciel i przyjaciel ‒ wyjaśnił.
‒ A więc: do jutra! ‒ wesołym głosem zakrzyknął król. ‒ Natychmiast rozkażę pokojówkom, aby przewietrzyły poduszki w pokojach gościnnych. Do jutra! ‒ pisnął z przejęciem  i odwiesił słuchawkę.
‒ Do jutra ‒ powtórzył pan Anatol, po czym poszedł do kuchni, żeby przekazać najświeższe wiadomości swojej gospodyni.

II

‒ No to może siemię lniane? ‒ zapytała panna Lukrecja, wyjmując kolejny woreczek z kuferka.
‒ Nie pomaga ‒ jęknął żałośnie król Atanazy. Od trzech dni polegiwał na kanapie i skarżył się na nieustające pieczenie w brzuchu.  ‒ Już chyba nic mi nie pomoże!
‒ A napar z kwiatu lipy?
‒ Nie.
‒ Szklanka ciepłego mleka?
‒ Po godzinie wszystko zaczyna się od nowa.
‒ Sok z surowych ziemniaków? Woda z miodem i octem jabłkowym? Ziarna jałowca? Nalewka orzechowa?- wypytywała gopodyni, przetrząsając kuferek.
‒ Już miesiąc moi medycy raczą mnie rozmaitymi miksturami. Powtarzam: nic nie pomaga! ‒ władca Marmelandii ukradkiem otarł łzę. ‒ Co ja zrobię? Już niedługo święta, a nie mogę nic jeść, bo od razu boli mnie żołądek ‒ narzekał, rozmyślając jednocześnie o paterze pistacjowych trufli, które właśnie wniesiono do sąsiedniej komnaty.
‒ Co to ma znaczyć? ‒ burknął i głośno przełknął ślinę.
‒ Pracowna cukiernicza działa jak w zegarku ‒ wyjaśniła panna Lukrecja. ‒ Pan Anatol razem z Kajetanem zabrali się do pracy ‒ wskazała głową na stół, który widać było przez lekko uchylone drzwi. Stół ten, jak łatwo sobie wyobrazić, uginał się pod ciężarem najwymyślniejszych frykasów.
‒ Przygotowania do Gwiazdki ruszyły pełną parą ‒ dodała.
Gospodyni ledwo wymówiła te słowa, kiedy do pokoju obok wpadła gromada królewien i królewiczów. Wszyscy natychmiast rzucili się w stronę ciast i ciastek: Albertyn jedną ręką chwycił eklerka, a drugą ‒ lukrowanego pączka. Adelina nałożyła na talerzyk czekoladowo-serową łaciatkę (ulubione ciasto wszystkich mieszkańców Marmelandii). Aldona wybrała babeczki z kremem, Andron ukroił sobie solidny kawałek makowca, a Anicetta, Adalbert i Aurelian zgodnie podzielili między siebie tort orzechowy.
Władca Marmelandii jęknął cicho i odwrócił głowę w stronę okna, żeby tylko nie widzieć dzieci objadających się ciastkami.
‒ Ciekawy jestem, czy objadaliby się też zupą jarzynową? ‒ mruknął zezłoszczony. ‒ A co z siostrzeńcem pana Kajetana? ‒ przypomniał sobie nagle. ‒ Ciągle rozrabia?
‒ Wasza wysokość ‒ radośnie uśmiechnęła się gospodyni ‒ od samego rana Filip wycina pierniki. Już przedwczoraj pan Anatol pozwolił mu obierać migdały, a z Kajetanem robili krem budyniowy. Mały jest szczęśliwy, bo wreszcie ma jakieś zajęcie. Wystarczyło przepasać go fartuchem i dać do ręki mikser ‒ sapnęła zadowolona i pogłaskała kota Pitfurka, który właśnie wskoczył jej na kolana.
‒ Proszę, proszę... Nareszcie odrobina spokoju! Zanosi się na to, że na Gwiazdkę dostaniemy coś lepszego od twardych herbatników ‒ westchnął król Atanazy. ‒ Ale coż z tego, jeśli nie będę mógł spróbować tych wszystkich pyszności?
‒ Najjaśniejszy panie ‒ wszedł mu w słowo aptekarz. ‒ Doszły mnie słuchy, że w krainie Kogla-Mogla moża odnaleźć pewną rzadko spotykaną roślinę, która, jak powiadają, jest w stanie uśmierzyć najgorszy atak zgagi. Nazywa się ona zgagula gastrogis fortissimus pyrosi-zgaguloza.
‒ Jak???- zirytował się władca Marmelandii.
‒ W skrócie: zgagula-zgaguloza ‒ szybko poprawił się aptekarz.
‒ Zgagula-zgaguloza? ‒ powtórzył król. ‒ Bardzo proszę, aby ktoś natychmiast wyruszył do tej nieznanej mi krainy! To nieprawdopodobne, abym cierpiał przez kolejne tygodnie! I to jeszcze w czasie świąt!
‒ Wasza wysokość, niestety, w pałacu zostało tylko czterech gwardzistów, kilku służących oraz dwudziestu sześciu ogrodników. Cała reszta wyjechała już na świąteczne wakacje. Nawet pomocnicy cukiernika spakowali się dziś rano.
‒ To niemożliwe! ‒ oburzył się król Atanazy. ‒ Kto im na to pozwolił? ‒ zapytał, a jego krzaczaste brwi zmarszczyły się groźnie.
‒ Wa...wasza królewska mość ‒ odpowiedział zgodnie z prawdą aptekarz.
            W tym momencie król Atanazy spojrzał na pannę Lukrecję zajętą zamykaniem karafki z nalewką orzechową.
‒ O co chodzi, najjaśniejszy panie? ‒ zapytała.
‒ Właśnie wpadł mi do głowy pewien pomysł ‒ chytrze zaśmiał się monarcha i zatarł ręce.

III

Kareta z trudem przedzierała się przez zasypane śniegiem drogi. Anatol Mątewka spał przy oknie razem ze zwiniętym w kłębek Pitfurkiem. Obaj głośno chrapali przez sen. Tuż obok siedział Kajetan Radełko razem ze swoim siostrzeńcem Filipem ‒ wesołym chłopcem o bujnych, kręconych włosach w kolorze miodowego piernika. Od samego rana grali w kółko i krzyżyk. Miejsce naprzeciwko zajmowała panna Lukrecja. Była całkowicie pochłonięta szydełkowaniem, ponieważ Filip od przyjazdu do Marmelandii zapodział gdzieś czapkę, szalik i trzy pary rękawiczek.
W karecie panowała niesłychana ciasnota: na półkach upchnięto kufry i walizy,a podłogę zastawiały kosze z prowiantem, termosy z herbatą i pudełka biszkoptów. Na dodatek wszystko ‒ zarówno bagaż jak i podróżnych ‒ spowijały puchowe kołdry i ciepłe, wełniane koce, które zapobiegliwa gospodyni spakowała przed wyjazdem.Podróżowali już od trzech dni i, szczerze mówiąc, byli tym bardzo zmęczeni.
Wtem! Ktoś zastukał w zaszronione okno. Panna Lukrecja zgubiła oczko w szaliku, Kajetan i Filip podnieśli głowy znad zabazgrolonego notesu, a wybudzony ze snu pan Mątewka uchylił lufcik.
‒ Jeszcze godzina i będziemy na miejscu! ‒ usłyszeli głos woźnicy
Gospodyni z radością klasnęła w ręce. Nareszcie!
Tymczasem przestał padać śnieg. Słońce wyjrzało zza chmur akurat wtedy, gdy kareta wjechała na dziedziniec pałacu Kogli-Mogli. Ku zdziwieniu wszystkich na placu otoczonym wysokimi murami panował niesłychany bałagan. Słudzy, lokaje i pokojówki biegali tam i z powrotem, przenosząc w rękach paczki, pudła a nawet doniczki z kwiatami.
Pan Anatol i jego przyjaciele z ulgą wydostali się na zewnątrz, by wyprostować nogi. Mały Filip zrobił kilka przysiadów i rozejrzał się dookoła.
Pałac władcy krainy Kogla-Mogla ‒ króla Galimatiasa IV ‒ zbudowany był z kamienia żółtego jak budyń waniliowy. Żółte były nie tylko wieże i wieżyczki, ale także dachy i krużganki. W zimowym słońcu żółciły się żółte okiennice, żółte zasłony i firanki a nawet pomnik stojący dokładnie na środku placu. Filip ‒ przeskakując przez leżące na ziemi pakunki ‒ podszedł nieco bliżej, by przyjrzeć się marmurowej konstrukcji, którą umieszczono na postumencie w kształcie jajka. Rzeźba przedstawiała wielką kurę z dumnie uniesionym dziobem.
‒ O rany, ale ogromna ta kura! ‒ wykrzyknął.
W tej samej chwili na dziedzińcu pojawiła się chuda jak wykałaczka kobieta, ubrana w jaskrawą żółtą suknię i jasnożółty fartuch z falbanami.
‒ Co się dzieje? ‒ zapytała głosem przypominającym skrzypienie drzwi, po czym szybko poprawiła druciane okulary, które spadały jej z haczykowatego nosa. Pan Mątewka skłonił się nisko i wyraził nadzieję, że list wyjaśniający cel ich wizyty dotarł już do króla Galimatiasa IV.
‒ Ach, to wy... ‒ nieznajoma zmrużyła małe, podobne do rodzynek oczka. ‒ Jestem Michalina Pularda, ochmistrzyni pałacu ‒ skrzywiła cierpko usta. ‒ A ty, mały, natychmiast wyjmij paluch z nosa! ‒ krzyknęła na Filipa, który miał katar i zapomniał chusteczki. ‒ Bagaże zostawią w karecie, przyniesie się je później do waszych komnat. Co ja widzę, kot???! ‒ wrzasnęła na widok Pitfurka wychodzącego z karety. ‒ Przypilnować futrzaka i trzymać przy sobie! I żebym nie musiała zbierać jego kłaków po całym pałacu! Teraz za mną! ‒ zmarszczyła czoło i pokazała na żółte drzwi. ‒ Niech nie zapomną porządnie wytrzeć butów! Podłogi zapaskudzą i znowu wszystko do mycia! Mam urwanie głowy z przygotowaniami do ślubu, a tu jeszcze goście... ‒ mruknęła pod nosem.
Pan Mątewka, Kajetan i panna Lukrecja spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Nie mogli jednak wiedzieć, że ochmistrzyni pałacu w Krainie Kogla-Mogla nie słynęła z miłego usposobienia. Umiała za to perfekcyjnie czyścić srebra i organizować pracę stu pięćdziesięciu pokojówek, lokai, kucharzy i ogrodników. Była w stanie zauważyć najdrobniejsze ślady kurzu oraz plamy na obiciach foteli. Uwielbiała idealny porządek i idealnie wyprasowane koszule. Kiedy tylko wchodziła do pałacowej kuchni, natychmiast milkły wszystkie rozmowy a uśmiech sam schodził z twarzy. Przypominano sobie o niezbyt dobrze wyczyszczonych trzewikach, brudnych paznokciach i wąsach, które wypadałoby ostrzyc już tydzień temu. Wyrzuty sumienia zaczynały dręczyć każdego, kto niedokładnie umył okna na strychu albo nie wyszorował po sobie wanny. Nawet sam król Galimatias ‒ pod wpływem karcącego wzroku ochmistrzyni ‒ dokładniej polerował swoją łysinę.
Mieszkańcy pałacu złośliwie szeptali między sobą, że w obecności pani Pulardy kapusta i ogórki kiszą się same. Musieli jednak przyznać, że gdyby nie ona, zginęliby marnie w bałaganie, którego autorem był król Galimatias. Pani Pularda zawsze wiedziała, gdzie król zapodział brudnopis swojego ostatniego przemówienia. W trzy minuty potrafiła odnaleźć zaginione spinki do koszuli, a w sześć ‒ złotą koronę, którą władca Kogli-Mogli gubił codziennie i nigdy przenigdy nie zostawiał w tym samym miejscu. Michalina Pularda ‒ z miną kwaśną jak cytryna ‒ przeszukiwała strychy i piwnice, parapety i kredensy, aż wreszcie znajdowała ją za szafą, pod schodami albo nawet w wazie na zupę.
Innymi słowy, ochmistrzyni pałacu trzymała rękę na pulsie i musiała mieć wszystko pod kontrolą.
Dlatego właśnie władca Kogli-Mogli powierzył jej zarządzanie dworem, a sam poświęcił się wychowaniu jedynego dziecka, królewny Eufrazyny.
‒ Umyć się! Odświeżyć! Przebrać w czyste szaty! Jak się przygotują, to poślę po nich! Audiencja punktualnie o dwunastej ‒ poinformowała podróżnych pani Pularda i zostawiła ich przed drzwiami, na których byo napisane: Apartament dla gości, ale nie tych najważniejszych.

IV

Spotkanie w sali tronowej rozpoczęło się opóźnieniem. Wykąpani i najedzeni do syta podróżnicy czekali w ogromnej komnacie obitej żółtymi tapetami. Nie minęło więcej czasu niż potrzeba na upieczenie blachy maślanych ciasteczek, kiedy do środka wkroczył król Galimatias. Za nim ‒ jeden za drugim ‒ podążali doradcy i straż przyboczna.
 ‒ Witam serdecznie delegację przybyłą z Królestwa Marmelandii! ‒ powiedział na wstępie i usiadł na tronie, który nie mógł jednak pomieścić pękatego jak beczułka króla. Galimatias IV pomachał ręką i sześciu lokai natychmiast wniosło wielką kanapę w kanarkowym kolorze. Władca Kogli- Mogli rozsiadł się wygodnie.
‒ Odziedziczyłem ten tron po moim tatusiu, który był chudy jak szparaga! ‒ wyjaśnił Galimatias, po czym ściągnął perukę, otarł łysą głowę i rozpiął guziki ciasnej kamizelki. ‒ Z listu szanownego władcy Marmelandii ‒ rzekł król, jednocześnie przeszukując kieszenie. ‒ Z listu wynika ‒ powtórzył niecierpliwie ‒ No, gdzie jest ten list? Miałem go przecież przy sobie ‒ wyciągnął pomiętą kopertę z rękawa. ‒ O! Co ja widzę?! Koperta jest, listu brak! Urwanie głowy z tym bałaganem. To wszystko wasza wina! ‒ krzyknął nagle w kierunku doradców. ‒ Ile razy prosiłem, żeby nie dawać mi oficjalnej korespondencji do rąk? Dobrze wiecie, że wszystko gubię! ‒ pogroził im palcem. ‒ Wy dwaj ‒ pokazał na stojących najbliżej ministrów ‒ natychmiast biegiem do mojego gabinetu! Nie wychodzić stamtąd, dopóki list się nie znajdzie! ‒ wrzasnął i ponownie zwrócił się do Anatola Mątewki. ‒ No, co ja chciałem powiedzieć? ‒ podrapał się po garbatym nosie. ‒ Z pisma waszego króla jasno wynika, że przybyliście do nas po sadzonki zgaguli- zgagulozy.
‒ Tak jest, jaśnie panie! ‒ skłonił się nisko Anatol Mątewka.
‒ Nie chciałbym nikogo urazić, ale przybywacie nie w porę ‒ rzekł surowym głosem władca krainy Kogla- Mogla. ‒ Jak już pewnie sami zauważyliście, szykujemy się do ślubu mojej ukochanej córeczki, królewny Eufrazyny. Mówiąc między nami, możecie nazywać ją Pączusiem. Jest piękna jak pączek róży ‒ westchnął monarcha z rozrzewnieniem. ‒ Niestety, nie mogła przybyć do sali tronowej. Siedzi w swoim pokoju i tonie w łzach ‒ szepnął król z przejęciem.
‒ Co się stało, najjaśniejszy panie? ‒ zapytał Anatol Mątewka.
‒ Nieszczęście! ‒ wykrzyknął. ‒ Ślub już jutro w południe, zaprosiliśmy trzystu czterdziestu gości z Kogli-Mogli i okolicznych księstw, a nie mamy tortu weselnego! Zabrakło jajek! W naszym królestwie codziennie zużywamy ich tysiące. Cukiernicy nie mają tu za wiele do roboty. Wystarczy, że potrafią dobrze ubić na parze żółtka z cukrem. To nasz ulubiony deser! ‒ Galimatias IV łakomie przełknął ślinę i poklepał się po grubym brzuchu. ‒ Nagle okazało się, że z powodu silnego kataru kury przestały nieść jajka, a my zostaliśmy z kilkoma tysiącami białek w spiżarni. No i nie ma z czego upiec tortu! Śnieg zasypał drogi i nie można pożyczyć jajek od naszych sąsiadów ‒ posmutniał król. ‒ Czeka nas całkowita kompromitacja! Moja Eufrazynka wychodzi za mąż za syna króla Vilibonda, Vilibardina III a ja ‒ jej tatuś, tatulo, papcio i papcioszek ‒ nie potrafię zdobyć weselnego tortu ‒ zapłakał. ‒ Nie jestem w stanie dłużej patrzeć na jej łzy! Czarna rozpacz! Moje słabe serce tego niewytrzyma!
Kajetan Radełko spojrzał niepewnie na Anatola Montewkę, który odkaszlał i zapytał cicho:
‒ W jaki sposób moglibyśmy pomóc, wasza wysokość?
Król Galimatias IV wydął usta i zrobił obrażoną minę.
‒ Nie dostaniecie nawet jedengo korzonka zgagul-zgagulozy, jeśli do jutra nie upieczecie weselnego tortu dla Eufrazyny! ‒ powiedział, groźnie marszcząc brwi. ‒ Jesteście znanymi cukiernikami! Mamy mnóstwo białek, zróbcie coś z nimi albo będę zły! ‒ król ściągnął złocony but i tak mocno uderzył nim o podłogę, że z trzewika odpadła brylantowa klamra. ‒ Czuję, że znowu podnosi mi się ciśnienie. Udam się na spoczynek, audiencja zakończona! Radzę nie wychodzić z pokoju, dopóki czegoś nie wymyślicie! ‒ z trudnością wstał z kanapy, po czym opuścił komnatę. Za nim podreptali doradcy i straż przyboczna.
Anatol Mątewka, Kajetan Radełko oraz panna Lukrecja zostali sami.
‒ No cóż ‒ wzruszyła ramionami gospodyni ‒ władca Kogli-Mogli nie grzeszy dobrymi manierami! To przecież najzwyklejszy szantaż ‒ dodała i poszła po Filipa, który od dłuższej chwili bawił się znalezioną w odległym kącie szachownicą. Zamiast drewnianych figur króli, królowych i skoczków stały na niej złocone pisklaki, kury i koguty.
‒ Co my teraz zrobimy? ‒ zapytał Kajetan.
‒ Drogi przyjacielu ‒ poklepał go po plecach stary cukiernik. ‒ Nie pozostaje nam nic innego. Trzeba zabrać się za pieczenie tortu.
‒ Z samych białek?!!!
‒ Młody człowieku, zapamiętaj sobie raz na zawsze: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma! Oby tylko nie zabrakło pozostałych składników ‒ powiedział pan Mątewka.

V

W kuchni słychać było charakterystyczny dźwięk trzepaczek. Od kilku godziny nasi przyjaciele zajmowali się ubijaniem białek na weselny tort bezowy, który pan Anatol Mątewka postanowił upiec dla królewny Eurfazyny i Vilibardina. Przechadzał się więc między stołami i dosypywał cukru tam, gdzie trzeba było cukru dosypać. Panna Lukrecja tu i ówdzie dolewała po łyżce octu, zaś mały Filip przesiewał do masy mąkę ziemniaczaną. Na samym końcu Kajetan sprawdzał, czy piana jest wystarczająco sztywna, aby przelać ją do tortownic i włożyć do pieca
Pod wieczór wszyscy byli już bardzo zmęczeni. Na największym stole stały gotowe bezy ‒ okrągłe i wielkie jak balia. Kajetan i Filip skończyli właśnie mycie kilku kilogramów świeżych jagód i truskawek, które zebrano w w królewskich szklarniach. Trzepaczki znowu poszły w ruch, bo tym razem należało ubić dwa wiadra śmietany na krem.
Dokładnie o północy pan Anatol położył na torcie ostatnią wisienkę, a Kajetan  ‒ ostrożnie stąpając na palcach ‒ wyniósł śpiącego chłopca.
Właśnie wtedy do kuchni wkroczyła ochmistrzyni, Michalina Pularda ‒ spocona i wyczerpana rozlokowywaniem weselnych gości.
‒ Co ja widzę?! To coś nawet przypomina weselne ciasto! ‒ powiedziała, wykrzywiając usta. ‒ Bardzo sprytne! ‒ przyjrzała się z bliska wielopiętrowej konstrukcji składającej się z blatów bezowych, owoców i bitej śmietany. Tort ozdobiono sporą ilością marcepanowych kurczaczków, zaś na samym czubku stała cukrowa altana z młodą parą. ‒ Mam nadzieję, że to-to jest jadalne... Niby ładnie wygląda, ale nigdy nie wiadomo... Takich rzeczy w Kogli-Mogli się nie piecze. My lubimy żółtka z cukrem na parze i basta.
Pan Anatol wyszedł z kuchni, trzaskając głośno drzwiami, zaś panna Lukrecja ruszyła w stronę sąsiedniego stołu. Do porcelanowego pucharka wsypała trochę pokruszonej bezy, którą znalazła w jedej z wielu mis i miseczek. Dodała garść truskawek, następnie ozdobiła wszystko kleksem bitej śmietany i bez słowa podała kieliszek pani Pulardzie.
‒ Ja mam tego spróbować? ‒ nieufnie zapytała ochmistrzyni.
Podejrzliwie zajrzała do środka i dokładnie obwąchała wszystko ze wszystkich stron. Wreszcie zanurzyła w deserze srebrną łyżeczkę. Kiedy tylko śmietana i bezy roztopiły się na języku, poczuła się tak, jakby wcale nie bolały ją nogi umęczone całodzienną bieganiną po pałacu. Przestał dokuczać reumatyzm i odcisk na pięcie. Pani Pularda pomyślała przez chwilę, że wcale nie jest utrudzona przygotowaniami do wesela królewny. Wprost przeciwnie ‒ gdyby teraz zagrała orkiestra, ona ‒ Michalina Pularda, ochmistrzyni dworu w Kogli-Mogli ‒ byłaby w stanie przetańczyć całą noc.
Brzdęk upuszczonej pokrywki wyrwał ją z zamyślenia. Poprawiła okulary, wygładziła falbany fartucha i spojrzała na pannę Lukrecję, która porządkowała kuchnię.
‒ No, niby dobre ‒ orzekła i skierowała wzrok na ogromny tort. ‒ Za wysokie to-to! Jeszcze się zawali i nieszczęście gotowe. Pilnujcie kota, bo przyjdzie w nocy i zliże śmietanę ‒ dodała. W błyskawicznym tempie opróżniła zawartość pucharka. Oblizując łyżeczkę, uśmiechnęła się kwaśno.
‒ Nie jestem pewna, czy ktoś w ogóle będzie chciał tego spróbować ‒ powiedziała i ruszyła w kierunku drzwi.
Panna Lukrecja uśmiechnęła się pod nosem, bo zobaczyła, że Michalina Pularda niepostrzeżenie wkłada do ust marcepanowego kurczaczka, który odpadł z tortu.

VI

Ślub królewny Eufrazyny i księcia Vilibardina udał się znakomicie. Ubrana w złocistą suknię z siedmiometrowym trenem, pulchna i rumiana jak pączek panna młoda oddała swą rękę czarnowłosemu księciu z sąsiedniej Vilibardii. Weselne przyjęcie odbyło się w  przepięknie udekorowanej sali balowej, wszystkie potrawy rozpływały się w ustach, a prawdziwą furorę zrobił tort bezowy Anatola Mątewki i jego przyjaciół.
Król Galimatias co chwila machał koronkową chusteczką i przekrzykiwał tłum gości:
‒ Panie Anatolu, panie Kajetanie, panno Lukrecjo, dziękuję wam z głębi serca ‒ otarł łzy i wzniósł kolejny toast. ‒ Tobie również dziękuję, Filipie! Nie zapomnij, drogi chłopcze, odwiedzić nas w następne wakacje! Jesteście tu wszyscy mile widziani ‒ dodał łaskawie i usiadł. Zaraz potem zaczął niecierpliwie przeszukiwać przepastne kieszenie surduta. ‒ Gdzieś tutaj miałem schowany prezent dla ciebie, Filipku ‒ wymamrotał i zajrzał pod stół, a potem za oparcie krzesła. ‒ Zapomniałem, gdzie go schowałem! Hej, wy tam! ‒ wrzasnął w stronę doradców, którzy podskoczyli na krzesłach. ‒ A nie mówiłem, żeby prezent wręczył ktoś inny? A nie powtarzałem, że się zgubi i kłopot gotowy? No, nic! ‒ pomachał pięścią. ‒ Tym razem wam daruję ‒ spojrzał maślanym wzrokiem na Eufrazynę zajadającą tort. ‒ Drogi Filipie ‒ ponownie zwrócił się do siostrzeńca Kajetana Radełki ‒ obiecuję ci, że prezent dostaniesz pocztą w przyszłym tygodniu ‒ zawahał się na chwilę. ‒ No, najdalej w przyszłym miesiącu. Poleciłem zrobić dla ciebie kopię mojej słynnej złotej szachownicy ‒ wyjaśnił Galimatias, po czym szeptem zapytał najbliżej siedzącego doradcę, czy wcześniej nie zapomniał aby wydać odpowiedniego rozkazu. Doradca westchnął głęboko, wzniósł oczy do sufitu i szeptem wyjaśnił królowi, że nic nie szkodzi, bo trzy identyczne szachownce są schowane na strychu na wypadek, gdyby ta z sali tronowej gdzieś się zapodziała.
Kiedy cukiernicy przyjmowali gratulacje od weselnych gości, Filip i panna Lukrecja wysłuchali bardzo pouczającego wykładu pani Pulardy o obyczajach kur. Ptaki te, rozpieszczane i zasypywane prezentami, dożywają w królewskich kurnikach późnej strarości. Ochmistrzynię zaskoczyło pytanie panny Lukrecji, która chciała wiedzieć, z czego zatem gotuje się niedzielny rosół. Zdziwiona pani Pularda zmarszczyła nos i odpowiedziała, że takich ekstrawaganckich potraw w Kogli-Mogli po prostu się nie jada.
Wszyscy goście bawili się do samego rana. Wszyscy ‒ oprócz naszych bohaterów, którym zależało na jak najszybszym powrocie do Marmelandii. Pożegnawszy króla i młodą parę, wymknęli się z przyjęcia i zapakowali walizki do karety. Szczelnie otulili szalikami sadzonki zgagul-zgagulozy, które dostali od pałacowego ogrodnika. Potem wsiedli do środka, woźnica strzelił z bata i czwórka koni ruszyła w drogę.
Jeszcze przez krótką chwilę dały się słyszeć śmiechy dochodzące z sali balowej i wybuchy fajerwerków nad pałacem. Jednak nasi podróżnicy już ich nie widzieli. Tak samo jak jak nie mieli okazji zobaczyć pani Michaliny Pulardy tańczącej polkę z przystojnym dowódcą straży przybocznej Galimatiasa IV.

VII

Wyleczony ze zgagi król Atanazy siedział przy kominku. Razem z rodziną rozkoszował się ciastem machewkowym z orzechami i ananasem. W powietrzu unosił się zapach korzennych przypraw do piernika, a z sali obok dobiegały dźwięki kolęd wyśpiewywanych przez chór dwudziestu czterech ogrodników (pozostałych dwóch doglądało zgagulę-zgagulozę zasadzoną w królewskich oranżeriach).
Król Atanazy westchnął głośno, uśmiechnął się sam do siebie i pomyślał, że bardzo lubi tę porę roku. Na Gwiazdkę nawet oficjalne listy od ambasadorów sąsiednich państw pachną cynamonem i skórką pomarańczową.
Tymczasem w pracowni cukierniczej trwało wielkie przyjęcie świąteczne urządzone przez nadwornego cukiernika Kajetana Radełko. Kajetan zaprosił wszystkich mieszkańców pałacu, którzy na święta zostali w stolicy Marmelandii. Honorowym gościem był oczywiście jego poprzednik, Anatol Mątewka, który dyktował Filipowi co prostsze przepisy na ciasta i ciasteczka.
Panna Lukrecja krążyła po kuchni z dzbankiem herbaty, podśpiewując piosenkę, którą ułożyła na poczekaniu:

Pistacja, trufle, keksy, babeczki...
Sernik, choinka, bombki, gwiazdeczki...
Przepis na święta? Takich jest wiele!
Uśmiech, rodzina i przyjaciele!



 v

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz