I
Emerytowany
cukiernik, pan Anatol Mątewka, drzemał właśnie w fotelu, gdy obudził go ostry
dźwięk telefonu. Wyrwany ze snu podskoczył i przetarł zaspane oczy.
‒
Halo ‒ wymruczał do słuchawki w kształcie czekoladowego rożka.
‒
Halo! Halo! ‒ odparł uradowanym głosem król Marmelandii, Atanazy. ‒ To ja,
panie Anatolu, poznaje mnie pan?
‒
Wasza wysokość! ‒ ucieszył się pan Mątewka, który bardzo lubił mądrego władcę
Marmelandii.
‒
Jak to dobrze, panie Anatolu, że zastałem pana w domu. Już myślałem, że marznie
pan gdzieś nad brzegiem jeziora i łowi rybki, gdy tymczasem ja... ‒ w tym
momencie, ku zdziwieniu starego cukiernika, głos króla załamał się. Przez
chwilę panu Mątewce wydawało się, że słyszy w słuchawce cichy szloch i kilka
głośniejszych westchnięć.
‒
Wasza wysokość, co się stało?
‒
Nie wiem doprawdy od czego mam zacząć, drogi panie Anatolu ‒ bezradnie odparł
monarcha, a głos zatrząsł mu się jak galaretka. ‒ Wszystko idzie źle! Proszę
sobie wyobrazić, że Gwiazdka za pasem, a w pałacu do popołudniowej kawy jest
tylko stary sernik ‒ jęknął król. ‒ Do niedawna nasz cukiernik, pan Kajetan
Radełko, piekł przepyszne biszkoty, a teraz? Coś złego dzieje się w pałacowej
kuchni ‒ wyszeptał z przejęciem Atanazy ‒ Najpierw podano niedopieczoną
łaciatkę. Myślę sobie: ech, może zdarzyć się każdemu. Następnego dnia nie
dostaliśmy deseru, wieczorem w czekoladowym cieście nie było czekolady, a
dzisiaj przynieśli ptysie z bitą śmietaną, do której ktoś nasypał soli!
Wyobraża pan sobie?
Wyobraża pan sobie?
‒
Przyznam szczerze, wasza wysokość, że w głowie mi się to nie mieści.
‒
Próbowałem delikatnie wypytać pana Kajetana, skąd taki nagły spadek formy ‒
poinformował król ‒ ale szczerze mówiąc, lepiej nie pojawiać się teraz w
pracowni. Przyjechał do niego siostrzeniec, ma na imię... jeśli się nie mylę:
Filip. Dzisiaj rano wchodzę do kuchni, a pan Kajetan siedzi na krześle z okładem
na czole. Wszędzie bałagan, śmieci, a Filip biega dookoła stołu i rozsypuje
mąkę.
‒
Po prostu niewiarygodne... ‒ wtrącił pan Anatol.
‒
Myślałem, że chłopiec uspokoi się usłyszawszy królewskie upomnienie, ale gdzie
tam! Na nic zdał się cały mój majestat. Filip, gdy tylko zobaczył mnie w
drzwiach, czmychnął przez okno, rzucając w pana Kajetana workiem cukru!
‒
To straszne!
‒
Pan Kajetan nie wie, jak ma sobie poradzić z siostrzeńcem. Narzeka, popija
melisę, a gdy już ruszy się z fotela, musi sprzątać po tym łobuzie, Filipie. Na
dodatek ‒ powiedział władca Marmelandii ‒ pałacowe nianie i guwernantki są tak
zajęte opieką nad moimi własnymi pociechami, że nie wystarcza im czasu, aby
przypilnować jeszcze jednego dziecka. Mają dość roboty z Albertynem, Adeliną,
Aldoną, Andronem, Anicettą, Adalbertem i Aurelianem ‒ wyliczył jednym tchem i
zawiesił głos.
‒
Zatem? ‒ odważył się zapytać Anatol Mątewka.
‒
Zatem bardzo proszę, panie Anatolu, aby zechciał pan do nas przyjechać. Trzeba
jak najszybciej zaprowadzić porządek w pałacowych kuchniach. Moja małżonka od
tygodnia nie dostała ulubionych kruchych ciasteczek ‒ poskarżył się Atanazy.
‒
Jak sobie życzy wasza królewska mość! ‒ odpowiedział cukiernik po krótkim
namyśle. ‒ Proszę dać mi tylko kilka godzin na spakowanie.
‒
A czy... czy... pana gospodyni mogłaby przyjechać razem z panem?- poprosił
błagalnym tonem król. ‒ Bardzo nam brakuje panny Lukrecji, a myślę, że mogłaby
się przydać w pałacu, zwłaszcza, że zbliżają się Święta. Ona tak pięknie pakuje
prezenty! ‒ dodał.
‒
W tej chwili panna Lukrecja piecze placek drożdżwy ‒ wyjaśnił emerytowany
cukiernik. ‒ Zaraz do niej pójdę i powiem, o co chodzi. Najdalej jutro po południu
będziemy już w stolicy Marmelandii.
‒
To cudownie!- wykrzyknął król Atanazy, a w słuchawce telefonu słychać było, że
podskoczył do góry ze szczęścia. ‒ Wspaniale! Widzimy się więc jutro! Do
widzenia!
‒
Do zobaczenia, wasza królewska mość ‒ pożegnał się pan Mątewka.
‒
Chwileczkę! Chwileczkę! ‒ zdążył jeszcze zawołać król. ‒ Czy panna Lukrecja
mogłaby zabrać swój słynny Kuferek Z Najpotrzebniejszymi Rzeczami? Od tygodni
męczy mnie zgaga, a lekarstwa naszego nadwornego aptekarza nie działają.
‒
Oczywiście, że zabierzemy ze sobą kuferek ‒ przytaknął cukiernik. ‒ Będziemy
musieli wziąć także Pitfurka, tego zezowatego kota pana Radełki, pamięta wasza
wysokość? Nie możemy zostawić go w domu, bo biedne kocisko mogłoby zwariować z
samotności. Pitfurek chętnie odwiedzi Kajetana. To przecież jego dawny
właściciel i przyjaciel ‒ wyjaśnił.
‒
A więc: do jutra! ‒ wesołym głosem zakrzyknął król. ‒ Natychmiast rozkażę pokojówkom,
aby przewietrzyły poduszki w pokojach gościnnych. Do jutra! ‒ pisnął z
przejęciem i odwiesił słuchawkę.
‒
Do jutra ‒ powtórzył pan Anatol, po czym poszedł do kuchni, żeby przekazać
najświeższe wiadomości swojej gospodyni.
II
‒
No to może siemię lniane? ‒ zapytała panna Lukrecja, wyjmując kolejny woreczek
z kuferka.
‒
Nie pomaga ‒ jęknął żałośnie król Atanazy. Od trzech dni polegiwał na kanapie i
skarżył się na nieustające pieczenie w brzuchu.
‒ Już chyba nic mi nie pomoże!
‒
A napar z kwiatu lipy?
‒
Nie.
‒
Szklanka ciepłego mleka?
‒
Po godzinie wszystko zaczyna się od nowa.
‒
Sok z surowych ziemniaków? Woda z miodem i octem jabłkowym? Ziarna jałowca?
Nalewka orzechowa?- wypytywała gopodyni, przetrząsając kuferek.
‒
Już miesiąc moi medycy raczą mnie rozmaitymi miksturami. Powtarzam: nic nie
pomaga! ‒ władca Marmelandii ukradkiem otarł łzę. ‒ Co ja zrobię? Już niedługo
święta, a nie mogę nic jeść, bo od razu boli mnie żołądek ‒ narzekał,
rozmyślając jednocześnie o paterze pistacjowych trufli, które właśnie wniesiono
do sąsiedniej komnaty.
‒
Co to ma znaczyć? ‒ burknął i głośno przełknął ślinę.
‒
Pracowna cukiernicza działa jak w zegarku ‒ wyjaśniła panna Lukrecja. ‒ Pan
Anatol razem z Kajetanem zabrali się do pracy ‒ wskazała głową na stół, który
widać było przez lekko uchylone drzwi. Stół ten, jak łatwo sobie wyobrazić,
uginał się pod ciężarem najwymyślniejszych frykasów.
‒
Przygotowania do Gwiazdki ruszyły pełną parą ‒ dodała.
Gospodyni
ledwo wymówiła te słowa, kiedy do pokoju obok wpadła gromada królewien i
królewiczów. Wszyscy natychmiast rzucili się w stronę ciast i ciastek: Albertyn
jedną ręką chwycił eklerka, a drugą ‒ lukrowanego pączka. Adelina nałożyła na talerzyk
czekoladowo-serową łaciatkę (ulubione ciasto wszystkich mieszkańców
Marmelandii). Aldona wybrała babeczki z kremem, Andron ukroił sobie solidny
kawałek makowca, a Anicetta, Adalbert i Aurelian zgodnie podzielili między
siebie tort orzechowy.
Władca
Marmelandii jęknął cicho i odwrócił głowę w stronę okna, żeby tylko nie widzieć
dzieci objadających się ciastkami.
‒
Ciekawy jestem, czy objadaliby się też zupą jarzynową? ‒ mruknął zezłoszczony.
‒ A co z siostrzeńcem pana Kajetana? ‒ przypomniał sobie nagle. ‒ Ciągle
rozrabia?
‒
Wasza wysokość ‒ radośnie uśmiechnęła się gospodyni ‒ od samego rana Filip wycina
pierniki. Już przedwczoraj pan Anatol pozwolił mu obierać migdały, a z Kajetanem
robili krem budyniowy. Mały jest szczęśliwy, bo wreszcie ma jakieś zajęcie.
Wystarczyło przepasać go fartuchem i dać do ręki mikser ‒ sapnęła zadowolona i
pogłaskała kota Pitfurka, który właśnie wskoczył jej na kolana.
‒
Proszę, proszę... Nareszcie odrobina spokoju! Zanosi się na to, że na Gwiazdkę
dostaniemy coś lepszego od twardych herbatników ‒ westchnął król Atanazy. ‒ Ale
coż z tego, jeśli nie będę mógł spróbować tych wszystkich pyszności?
‒
Najjaśniejszy panie ‒ wszedł mu w słowo aptekarz. ‒ Doszły mnie słuchy, że w
krainie Kogla-Mogla moża odnaleźć pewną rzadko spotykaną roślinę, która, jak
powiadają, jest w stanie uśmierzyć najgorszy atak zgagi. Nazywa się ona zgagula gastrogis fortissimus pyrosi-zgaguloza.
‒
Jak???- zirytował się władca Marmelandii.
‒
W skrócie: zgagula-zgaguloza ‒ szybko poprawił się aptekarz.
‒
Zgagula-zgaguloza? ‒ powtórzył król. ‒ Bardzo proszę, aby ktoś natychmiast
wyruszył do tej nieznanej mi krainy! To nieprawdopodobne, abym cierpiał przez
kolejne tygodnie! I to jeszcze w czasie świąt!
‒
Wasza wysokość, niestety, w pałacu zostało tylko czterech gwardzistów, kilku
służących oraz dwudziestu sześciu ogrodników. Cała reszta wyjechała już na
świąteczne wakacje. Nawet pomocnicy cukiernika spakowali się dziś rano.
‒
To niemożliwe! ‒ oburzył się król Atanazy. ‒ Kto im na to pozwolił? ‒ zapytał,
a jego krzaczaste brwi zmarszczyły się groźnie.
‒
Wa...wasza królewska mość ‒ odpowiedział zgodnie z prawdą aptekarz.
W tym momencie król Atanazy spojrzał
na pannę Lukrecję zajętą zamykaniem karafki z nalewką orzechową.
‒
O co chodzi, najjaśniejszy panie? ‒ zapytała.
‒
Właśnie wpadł mi do głowy pewien pomysł ‒ chytrze zaśmiał się monarcha i zatarł
ręce.
III
Kareta
z trudem przedzierała się przez zasypane śniegiem drogi. Anatol Mątewka spał
przy oknie razem ze zwiniętym w kłębek Pitfurkiem. Obaj głośno chrapali przez
sen. Tuż obok siedział Kajetan Radełko razem ze swoim siostrzeńcem Filipem ‒
wesołym chłopcem o bujnych, kręconych włosach w kolorze miodowego piernika. Od
samego rana grali w kółko i krzyżyk.
Miejsce naprzeciwko zajmowała panna Lukrecja. Była całkowicie pochłonięta
szydełkowaniem, ponieważ Filip od przyjazdu do Marmelandii zapodział gdzieś
czapkę, szalik i trzy pary rękawiczek.
W
karecie panowała niesłychana ciasnota: na półkach upchnięto kufry i walizy,a podłogę
zastawiały kosze z prowiantem, termosy z herbatą i pudełka biszkoptów. Na
dodatek wszystko ‒ zarówno bagaż jak i podróżnych ‒ spowijały puchowe kołdry i
ciepłe, wełniane koce, które zapobiegliwa gospodyni spakowała przed
wyjazdem.Podróżowali już od trzech dni i, szczerze mówiąc, byli tym bardzo
zmęczeni.
Wtem!
Ktoś zastukał w zaszronione okno. Panna Lukrecja zgubiła oczko w szaliku,
Kajetan i Filip podnieśli głowy znad zabazgrolonego notesu, a wybudzony ze snu
pan Mątewka uchylił lufcik.
‒
Jeszcze godzina i będziemy na miejscu! ‒ usłyszeli głos woźnicy
Gospodyni
z radością klasnęła w ręce. Nareszcie!
Tymczasem
przestał padać śnieg. Słońce wyjrzało zza chmur akurat wtedy, gdy kareta
wjechała na dziedziniec pałacu Kogli-Mogli. Ku zdziwieniu wszystkich na placu
otoczonym wysokimi murami panował niesłychany bałagan. Słudzy, lokaje i
pokojówki biegali tam i z powrotem, przenosząc w rękach paczki, pudła a nawet
doniczki z kwiatami.
Pan
Anatol i jego przyjaciele z ulgą wydostali się na zewnątrz, by wyprostować
nogi. Mały Filip zrobił kilka przysiadów i rozejrzał się dookoła.
Pałac
władcy krainy Kogla-Mogla ‒ króla Galimatiasa IV ‒ zbudowany był z kamienia
żółtego jak budyń waniliowy. Żółte były nie tylko wieże i wieżyczki, ale także
dachy i krużganki. W zimowym słońcu żółciły się żółte okiennice, żółte zasłony
i firanki a nawet pomnik stojący dokładnie na środku placu. Filip ‒
przeskakując przez leżące na ziemi pakunki ‒ podszedł nieco bliżej, by
przyjrzeć się marmurowej konstrukcji, którą umieszczono na postumencie w
kształcie jajka. Rzeźba przedstawiała wielką kurę z dumnie uniesionym dziobem.
‒
O rany, ale ogromna ta kura! ‒ wykrzyknął.
W
tej samej chwili na dziedzińcu pojawiła się chuda jak wykałaczka kobieta,
ubrana w jaskrawą żółtą suknię i jasnożółty fartuch z falbanami.
‒
Co się dzieje? ‒ zapytała głosem przypominającym skrzypienie drzwi, po czym
szybko poprawiła druciane okulary, które spadały jej z haczykowatego nosa. Pan Mątewka skłonił się nisko i wyraził
nadzieję, że list wyjaśniający cel ich wizyty dotarł już do króla Galimatiasa
IV.
‒
Ach, to wy... ‒ nieznajoma zmrużyła małe, podobne do rodzynek oczka. ‒ Jestem
Michalina Pularda, ochmistrzyni pałacu ‒ skrzywiła cierpko usta. ‒ A ty, mały,
natychmiast wyjmij paluch z nosa! ‒ krzyknęła na Filipa, który miał katar i
zapomniał chusteczki. ‒ Bagaże zostawią w karecie, przyniesie się je później do
waszych komnat. Co ja widzę, kot???! ‒ wrzasnęła na widok Pitfurka wychodzącego
z karety. ‒ Przypilnować futrzaka i trzymać przy sobie! I żebym nie musiała zbierać
jego kłaków po całym pałacu! Teraz za mną! ‒ zmarszczyła czoło i pokazała na
żółte drzwi. ‒ Niech nie zapomną porządnie wytrzeć butów! Podłogi zapaskudzą i
znowu wszystko do mycia! Mam urwanie głowy z przygotowaniami do ślubu, a tu
jeszcze goście... ‒ mruknęła pod nosem.
Pan
Mątewka, Kajetan i panna Lukrecja spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Nie mogli
jednak wiedzieć, że ochmistrzyni pałacu w Krainie Kogla-Mogla nie słynęła z
miłego usposobienia. Umiała za to perfekcyjnie czyścić srebra i organizować
pracę stu pięćdziesięciu pokojówek, lokai, kucharzy i ogrodników. Była w stanie
zauważyć najdrobniejsze ślady kurzu oraz plamy na obiciach foteli. Uwielbiała
idealny porządek i idealnie wyprasowane koszule. Kiedy tylko wchodziła do pałacowej
kuchni, natychmiast milkły wszystkie rozmowy a uśmiech sam schodził z twarzy.
Przypominano sobie o niezbyt dobrze wyczyszczonych trzewikach, brudnych
paznokciach i wąsach, które wypadałoby ostrzyc już tydzień temu. Wyrzuty
sumienia zaczynały dręczyć każdego, kto niedokładnie umył okna na strychu albo
nie wyszorował po sobie wanny. Nawet sam król Galimatias ‒ pod wpływem
karcącego wzroku ochmistrzyni ‒ dokładniej polerował swoją łysinę.
Mieszkańcy
pałacu złośliwie szeptali między sobą, że w obecności pani Pulardy kapusta i
ogórki kiszą się same. Musieli jednak przyznać, że gdyby nie ona, zginęliby
marnie w bałaganie, którego autorem był król Galimatias. Pani Pularda zawsze
wiedziała, gdzie król zapodział brudnopis swojego ostatniego przemówienia. W
trzy minuty potrafiła odnaleźć zaginione spinki do koszuli, a w sześć ‒ złotą
koronę, którą władca Kogli-Mogli gubił codziennie i nigdy przenigdy nie
zostawiał w tym samym miejscu. Michalina Pularda ‒ z miną kwaśną jak cytryna ‒
przeszukiwała strychy i piwnice, parapety i kredensy, aż wreszcie znajdowała ją
za szafą, pod schodami albo nawet w wazie na zupę.
Innymi
słowy, ochmistrzyni pałacu trzymała rękę na pulsie i musiała mieć wszystko pod
kontrolą.
Dlatego
właśnie władca Kogli-Mogli powierzył jej zarządzanie dworem, a sam poświęcił
się wychowaniu jedynego dziecka, królewny Eufrazyny.
‒
Umyć się! Odświeżyć! Przebrać w czyste szaty! Jak się przygotują, to poślę po
nich! Audiencja punktualnie o dwunastej ‒ poinformowała podróżnych pani Pularda
i zostawiła ich przed drzwiami, na których byo napisane: Apartament dla gości, ale nie tych najważniejszych.
IV
Spotkanie
w sali tronowej rozpoczęło się opóźnieniem. Wykąpani i najedzeni do syta
podróżnicy czekali w ogromnej komnacie obitej żółtymi tapetami. Nie minęło
więcej czasu niż potrzeba na upieczenie blachy maślanych ciasteczek, kiedy do środka
wkroczył król Galimatias. Za nim ‒ jeden za drugim ‒ podążali doradcy i straż
przyboczna.
‒ Witam serdecznie delegację przybyłą z
Królestwa Marmelandii! ‒ powiedział na wstępie i usiadł na tronie, który nie
mógł jednak pomieścić pękatego jak beczułka króla. Galimatias IV pomachał ręką
i sześciu lokai natychmiast wniosło wielką kanapę w kanarkowym kolorze. Władca
Kogli- Mogli rozsiadł się wygodnie.
‒
Odziedziczyłem ten tron po moim tatusiu, który był chudy jak szparaga! ‒
wyjaśnił Galimatias, po czym ściągnął perukę, otarł łysą głowę i rozpiął guziki
ciasnej kamizelki. ‒ Z listu szanownego władcy Marmelandii ‒ rzekł król,
jednocześnie przeszukując kieszenie. ‒ Z listu wynika ‒ powtórzył niecierpliwie
‒ No, gdzie jest ten list? Miałem go przecież przy sobie ‒ wyciągnął pomiętą
kopertę z rękawa. ‒ O! Co ja widzę?! Koperta jest, listu brak! Urwanie głowy z
tym bałaganem. To wszystko wasza wina! ‒ krzyknął nagle w kierunku doradców. ‒
Ile razy prosiłem, żeby nie dawać mi oficjalnej korespondencji do rąk? Dobrze
wiecie, że wszystko gubię! ‒ pogroził im palcem. ‒ Wy dwaj ‒ pokazał na
stojących najbliżej ministrów ‒ natychmiast biegiem do mojego gabinetu! Nie
wychodzić stamtąd, dopóki list się nie znajdzie! ‒ wrzasnął i ponownie zwrócił
się do Anatola Mątewki. ‒ No, co ja chciałem powiedzieć? ‒ podrapał się po
garbatym nosie. ‒ Z pisma waszego króla jasno wynika, że przybyliście do nas po
sadzonki zgaguli- zgagulozy.
‒
Tak jest, jaśnie panie! ‒ skłonił się nisko Anatol Mątewka.
‒
Nie chciałbym nikogo urazić, ale przybywacie nie w porę ‒ rzekł surowym głosem
władca krainy Kogla- Mogla. ‒ Jak już pewnie sami zauważyliście, szykujemy się
do ślubu mojej ukochanej córeczki, królewny Eufrazyny. Mówiąc między nami,
możecie nazywać ją Pączusiem. Jest piękna jak pączek róży ‒ westchnął monarcha
z rozrzewnieniem. ‒ Niestety, nie mogła przybyć do sali tronowej. Siedzi w
swoim pokoju i tonie w łzach ‒ szepnął król z przejęciem.
‒
Co się stało, najjaśniejszy panie? ‒ zapytał Anatol Mątewka.
‒
Nieszczęście! ‒ wykrzyknął. ‒ Ślub już jutro w południe, zaprosiliśmy trzystu
czterdziestu gości z Kogli-Mogli i okolicznych księstw, a nie mamy tortu
weselnego! Zabrakło jajek! W naszym królestwie codziennie zużywamy ich tysiące.
Cukiernicy nie mają tu za wiele do roboty. Wystarczy, że potrafią dobrze ubić
na parze żółtka z cukrem. To nasz ulubiony deser! ‒ Galimatias IV łakomie
przełknął ślinę i poklepał się po grubym brzuchu. ‒ Nagle okazało się, że z
powodu silnego kataru kury przestały nieść jajka, a my zostaliśmy z kilkoma
tysiącami białek w spiżarni. No i nie ma z czego upiec tortu! Śnieg zasypał
drogi i nie można pożyczyć jajek od naszych sąsiadów ‒ posmutniał król. ‒ Czeka
nas całkowita kompromitacja! Moja Eufrazynka wychodzi za mąż za syna króla
Vilibonda, Vilibardina III a ja ‒ jej tatuś, tatulo, papcio i papcioszek ‒ nie
potrafię zdobyć weselnego tortu ‒ zapłakał. ‒ Nie jestem w stanie dłużej
patrzeć na jej łzy! Czarna rozpacz! Moje słabe serce tego niewytrzyma!
Kajetan
Radełko spojrzał niepewnie na Anatola Montewkę, który odkaszlał i zapytał
cicho:
‒
W jaki sposób moglibyśmy pomóc, wasza wysokość?
Król
Galimatias IV wydął usta i zrobił obrażoną minę.
‒
Nie dostaniecie nawet jedengo korzonka zgagul-zgagulozy, jeśli do jutra nie
upieczecie weselnego tortu dla Eufrazyny! ‒ powiedział, groźnie marszcząc brwi.
‒ Jesteście znanymi cukiernikami! Mamy mnóstwo białek, zróbcie coś z nimi albo
będę zły! ‒ król ściągnął złocony but i tak mocno uderzył nim o podłogę, że z
trzewika odpadła brylantowa klamra. ‒ Czuję, że znowu podnosi mi się ciśnienie.
Udam się na spoczynek, audiencja zakończona! Radzę nie wychodzić z pokoju,
dopóki czegoś nie wymyślicie! ‒ z trudnością wstał z kanapy, po czym opuścił
komnatę. Za nim podreptali doradcy i straż przyboczna.
Anatol
Mątewka, Kajetan Radełko oraz panna Lukrecja zostali sami.
‒
No cóż ‒ wzruszyła ramionami gospodyni ‒ władca Kogli-Mogli nie grzeszy dobrymi
manierami! To przecież najzwyklejszy szantaż ‒ dodała i poszła po Filipa, który
od dłuższej chwili bawił się znalezioną w odległym kącie szachownicą. Zamiast
drewnianych figur króli, królowych i skoczków stały na niej złocone pisklaki,
kury i koguty.
‒
Co my teraz zrobimy? ‒ zapytał Kajetan.
‒
Drogi przyjacielu ‒ poklepał go po plecach stary cukiernik. ‒ Nie pozostaje nam
nic innego. Trzeba zabrać się za pieczenie tortu.
‒
Z samych białek?!!!
‒
Młody człowieku, zapamiętaj sobie raz na zawsze: jak się nie ma, co się lubi,
to się lubi, co się ma! Oby tylko nie zabrakło pozostałych składników ‒
powiedział pan Mątewka.
V
W
kuchni słychać było charakterystyczny dźwięk trzepaczek. Od kilku godziny nasi
przyjaciele zajmowali się ubijaniem białek na weselny tort bezowy, który pan
Anatol Mątewka postanowił upiec dla królewny Eurfazyny i Vilibardina.
Przechadzał się więc między stołami i dosypywał cukru tam, gdzie trzeba było cukru
dosypać. Panna Lukrecja tu i ówdzie dolewała po łyżce octu, zaś mały Filip
przesiewał do masy mąkę ziemniaczaną. Na samym końcu Kajetan sprawdzał, czy
piana jest wystarczająco sztywna, aby przelać ją do tortownic i włożyć do pieca
Pod
wieczór wszyscy byli już bardzo zmęczeni. Na największym stole stały gotowe
bezy ‒ okrągłe i wielkie jak balia. Kajetan i Filip skończyli właśnie mycie
kilku kilogramów świeżych jagód i truskawek, które zebrano w w królewskich
szklarniach. Trzepaczki znowu poszły w ruch, bo tym razem należało ubić dwa
wiadra śmietany na krem.
Dokładnie
o północy pan Anatol położył na torcie ostatnią wisienkę, a Kajetan ‒ ostrożnie stąpając na palcach ‒ wyniósł
śpiącego chłopca.
Właśnie
wtedy do kuchni wkroczyła ochmistrzyni, Michalina Pularda ‒ spocona i
wyczerpana rozlokowywaniem weselnych gości.
‒
Co ja widzę?! To coś nawet przypomina weselne ciasto! ‒ powiedziała,
wykrzywiając usta. ‒ Bardzo sprytne! ‒ przyjrzała się z bliska wielopiętrowej
konstrukcji składającej się z blatów bezowych, owoców i bitej śmietany. Tort
ozdobiono sporą ilością marcepanowych kurczaczków, zaś na samym czubku stała
cukrowa altana z młodą parą. ‒ Mam nadzieję, że to-to jest jadalne... Niby
ładnie wygląda, ale nigdy nie wiadomo... Takich rzeczy w Kogli-Mogli się nie
piecze. My lubimy żółtka z cukrem na parze i basta.
Pan
Anatol wyszedł z kuchni, trzaskając głośno drzwiami, zaś panna Lukrecja ruszyła
w stronę sąsiedniego stołu. Do porcelanowego pucharka wsypała trochę
pokruszonej bezy, którą znalazła w jedej z wielu mis i miseczek. Dodała garść
truskawek, następnie ozdobiła wszystko kleksem bitej śmietany i bez słowa
podała kieliszek pani Pulardzie.
‒
Ja mam tego spróbować? ‒ nieufnie zapytała ochmistrzyni.
Podejrzliwie
zajrzała do środka i dokładnie obwąchała wszystko ze wszystkich stron. Wreszcie
zanurzyła w deserze srebrną łyżeczkę. Kiedy tylko śmietana i bezy roztopiły się
na języku, poczuła się tak, jakby wcale nie bolały ją nogi umęczone całodzienną
bieganiną po pałacu. Przestał dokuczać reumatyzm i odcisk na pięcie. Pani
Pularda pomyślała przez chwilę, że wcale nie jest utrudzona przygotowaniami do
wesela królewny. Wprost przeciwnie ‒ gdyby teraz zagrała orkiestra, ona ‒
Michalina Pularda, ochmistrzyni dworu w Kogli-Mogli ‒ byłaby w stanie
przetańczyć całą noc.
Brzdęk
upuszczonej pokrywki wyrwał ją z zamyślenia. Poprawiła okulary, wygładziła
falbany fartucha i spojrzała na pannę Lukrecję, która porządkowała kuchnię.
‒
No, niby dobre ‒ orzekła i skierowała wzrok na ogromny tort. ‒ Za wysokie
to-to! Jeszcze się zawali i nieszczęście gotowe. Pilnujcie kota, bo przyjdzie w
nocy i zliże śmietanę ‒ dodała. W błyskawicznym tempie opróżniła zawartość
pucharka. Oblizując łyżeczkę, uśmiechnęła się kwaśno.
‒
Nie jestem pewna, czy ktoś w ogóle będzie chciał tego spróbować ‒ powiedziała i
ruszyła w kierunku drzwi.
Panna
Lukrecja uśmiechnęła się pod nosem, bo zobaczyła, że Michalina Pularda
niepostrzeżenie wkłada do ust marcepanowego kurczaczka, który odpadł z tortu.
VI
Ślub
królewny Eufrazyny i księcia Vilibardina udał się znakomicie. Ubrana w złocistą
suknię z siedmiometrowym trenem, pulchna i rumiana jak pączek panna młoda
oddała swą rękę czarnowłosemu księciu z sąsiedniej Vilibardii. Weselne
przyjęcie odbyło się w przepięknie
udekorowanej sali balowej, wszystkie potrawy rozpływały się w ustach, a
prawdziwą furorę zrobił tort bezowy Anatola Mątewki i jego przyjaciół.
Król
Galimatias co chwila machał koronkową chusteczką i przekrzykiwał tłum gości:
‒
Panie Anatolu, panie Kajetanie, panno Lukrecjo, dziękuję wam z głębi serca ‒
otarł łzy i wzniósł kolejny toast. ‒ Tobie również dziękuję, Filipie! Nie
zapomnij, drogi chłopcze, odwiedzić nas w następne wakacje! Jesteście tu
wszyscy mile widziani ‒ dodał łaskawie i usiadł. Zaraz potem zaczął niecierpliwie
przeszukiwać przepastne kieszenie surduta. ‒ Gdzieś tutaj miałem schowany
prezent dla ciebie, Filipku ‒ wymamrotał i zajrzał pod stół, a potem za oparcie
krzesła. ‒ Zapomniałem, gdzie go schowałem! Hej, wy tam! ‒ wrzasnął w stronę
doradców, którzy podskoczyli na krzesłach. ‒ A nie mówiłem, żeby prezent
wręczył ktoś inny? A nie powtarzałem, że się zgubi i kłopot gotowy? No, nic! ‒
pomachał pięścią. ‒ Tym razem wam daruję ‒ spojrzał maślanym wzrokiem na
Eufrazynę zajadającą tort. ‒ Drogi Filipie ‒ ponownie zwrócił się do
siostrzeńca Kajetana Radełki ‒ obiecuję ci, że prezent dostaniesz pocztą w
przyszłym tygodniu ‒ zawahał się na chwilę. ‒ No, najdalej w przyszłym
miesiącu. Poleciłem zrobić dla ciebie kopię mojej słynnej złotej szachownicy ‒
wyjaśnił Galimatias, po czym szeptem zapytał najbliżej siedzącego doradcę, czy
wcześniej nie zapomniał aby wydać odpowiedniego rozkazu. Doradca westchnął
głęboko, wzniósł oczy do sufitu i szeptem wyjaśnił królowi, że nic nie szkodzi,
bo trzy identyczne szachownce są schowane na strychu na wypadek, gdyby ta z
sali tronowej gdzieś się zapodziała.
Kiedy
cukiernicy przyjmowali gratulacje od weselnych gości, Filip i panna Lukrecja
wysłuchali bardzo pouczającego wykładu pani Pulardy o obyczajach kur. Ptaki te,
rozpieszczane i zasypywane prezentami, dożywają w królewskich kurnikach późnej
strarości. Ochmistrzynię zaskoczyło pytanie panny Lukrecji, która chciała
wiedzieć, z czego zatem gotuje się niedzielny rosół. Zdziwiona pani Pularda
zmarszczyła nos i odpowiedziała, że takich ekstrawaganckich potraw w
Kogli-Mogli po prostu się nie jada.
Wszyscy
goście bawili się do samego rana. Wszyscy ‒ oprócz naszych bohaterów, którym
zależało na jak najszybszym powrocie do Marmelandii. Pożegnawszy króla i młodą
parę, wymknęli się z przyjęcia i zapakowali walizki do karety. Szczelnie
otulili szalikami sadzonki zgagul-zgagulozy, które dostali od pałacowego
ogrodnika. Potem wsiedli do środka, woźnica strzelił z bata i czwórka koni
ruszyła w drogę.
Jeszcze
przez krótką chwilę dały się słyszeć śmiechy dochodzące z sali balowej i
wybuchy fajerwerków nad pałacem. Jednak nasi podróżnicy już ich nie widzieli.
Tak samo jak jak nie mieli okazji zobaczyć pani Michaliny Pulardy tańczącej
polkę z przystojnym dowódcą straży przybocznej Galimatiasa IV.
VII
Wyleczony
ze zgagi król Atanazy siedział przy kominku. Razem z rodziną rozkoszował się
ciastem machewkowym z orzechami i ananasem. W powietrzu unosił się zapach
korzennych przypraw do piernika, a z sali obok dobiegały dźwięki kolęd
wyśpiewywanych przez chór dwudziestu czterech ogrodników (pozostałych dwóch
doglądało zgagulę-zgagulozę zasadzoną w królewskich oranżeriach).
Król
Atanazy westchnął głośno, uśmiechnął się sam do siebie i pomyślał, że bardzo
lubi tę porę roku. Na Gwiazdkę nawet oficjalne listy od ambasadorów sąsiednich
państw pachną cynamonem i skórką pomarańczową.
Tymczasem
w pracowni cukierniczej trwało wielkie przyjęcie świąteczne urządzone przez
nadwornego cukiernika Kajetana Radełko. Kajetan zaprosił wszystkich mieszkańców
pałacu, którzy na święta zostali w stolicy Marmelandii. Honorowym gościem był
oczywiście jego poprzednik, Anatol Mątewka, który dyktował Filipowi co prostsze
przepisy na ciasta i ciasteczka.
Panna
Lukrecja krążyła po kuchni z dzbankiem herbaty, podśpiewując piosenkę, którą
ułożyła na poczekaniu:
Pistacja, trufle, keksy, babeczki...
Sernik, choinka, bombki, gwiazdeczki...
Przepis na święta? Takich jest wiele!
Uśmiech, rodzina i przyjaciele!
v
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz